31.10.2008

W Belfaście "cofną czas"?

W najbliższą niedzielę może okazać się, czy linie konfliktu w Irlandii Północnej zostały naprawdę głęboko pogrzebane. 2 listopada w Belfaście planowane są dwie parady powitalna defilada brytyjskich żołnierzy wracających z Afganistanu oraz kontrdemonstracja, podczas której Sinn Fein protestować ma przeciw brytyjskim interwencjom w różnych krajach. Chodzi o Afganistan, ale chodzi również o Irlandię...

2 listopada w centrum Belfastu znów może być gorąco. W środku miasta w samo południe mogą spotkać się bowiem ludzie, którzy wciąż stoją po dwóch stronach mentalnych barykad. I istnieje duże niebezpieczeństwo że w Belfaście nagle czas może się cofnąć o jakieś dwie, trzy dekady. Miejmy nadzieję, że się nie cofnie, nawet na krótki moment. Ale to, co ma zdarzyć się w niedzielne popołudnie, nieprzyjemnie przypomina ciągnięcie śpiącego tygrysa za ogon...

A co ma się wydarzyć? Zacznijmy po kolei – część brytyjskiego kontyngentu niedawno wróciła do domu po odsłużeniu swej tury w afgańskiej prowincji Helman. Część z oddziałów pochodziła właśnie z Irlandii Północnej – byli to zarówno żołnierze uczestniczący w walkach, jak i personel szpitala wojskowego. W najbliższą niedzielę oddziały mają przemaszerować przez centrum Belfastu, by przywitać się z mieszkańcami. I na pewno wiele setek belfastczyków wyjdzie na Donegall Square, by poklaskać swoim żołnierzom – i pewne jest, że wśród nich znajdzie się wielu członków paramilitarnych probrytyjskich organizacji.

Spotkają się w centrum?

Problem w tym, że na tym samym placu, w sercu Belfastu, przed pomnikiem królowej Wiktorii oraz wielkim, klasycystycznym gmachem ratusza, ma też się odbyć demonstracja zorganizowana przez Sinn Fein. Partia ta, zwana „polityczną przybudówką IRA”, protestować ma przeciwko militarnym interwencjom Wielkiej Brytanii w innych krajach. Afganistan Afganistanem, ale pamięć wśród republikańskiej części Ulsterczyków pozostaje silna. Dziesięć lat temu na ulicach ich miast i miasteczek widać było patrole brytyjskiej armii. W Belfaście stały wojskowe wieże strażnicze. A co najważniejsze, od kul brytyjskich żołnierzy zginęły dziesiątki Irlandczyków z Północny. Klaskanie ludziom w takich samych mundurach, w jakich służyli komandosi, którzy rozstrzelali demonstrację w Derry podczas „Krwawej Niedzieli” może rzeczywiście wydawać się im niestosowne.

Przedstawiciele Sinn Fein nie odmawiają żołnierzom godnego powitania. Uważają, że bardziej stosowna byłaby jednak spokojna, bardziej rodzinna uroczystość, zorganizowana w kościele lub jakimś innym miejscu publicznym, bo przemarsz wojska przez centrum miasta może budzić mieszane uczucia. Szereg organizacji reprezentujących osoby, których krewni zostali zabici przez wojska podczas „Troubles” - północnoirlandzkiego konfliktu – do ostaniej chwili wzywało ministerstwo obrony do odwołania marszu. - Nie sprzeciwiamy się temu, że bliscy chcą powitać swych ukochanych wracających do domu - mówiła na łamach „Belfast Telegraph” Clara Reilly, pokojowa aktywistka związana z Sinn Fein. - Jednak takie powitanie powinno być godne, a nie wywoływać nowe podziały.

Jakby tego było mało, swą obecność zapowiedzieli członkowie radykalnych lewicowych po-irowskich organizacji – sama IRA, jak również Sinn Fein, to organizacje o raczej lewicowym charakterze, więc wszystko, co jest bardziej w lewo i zapowiada protest, może naprawdę zapowiadać kłopoty – którzy już jawnie chcą głosić protest przeciw brytyjskiemu imperializmowi widocznemu w Afganistanie, ale i przejawiającemu się w „okupacji” Irlandii Północnej.

Strach między rozsądkiem a radykalizmem

O tym, co zdarzyć się może w niedzielę, mówi się w Irlandii Północnej już od dobrych kilku dni. Nawet w miejscowościach oddalonych od Belfastu daje się wyczuć, że ludzie boją się, iż może stać się coś niedobrego. – To wszystko jest niepojęte, to jakby włączyła się jakaś cholerna maszyna czasu i cofnęła nas o 10 czy 15 lat – dziwi się Scott, menadżer jednej z restauracji w Bangor, nadmorskim kurorcie odległym mniej więcej 30 kilometrów od Belfastu. – Nie wiem, czy komuś zależy na tym, by w tym kraju znów wszystko zaczęło się pieprzyć...?

Bo ludzie z Sześciu Hrabstw – a przynajmniej zdecydowana ich większość - starają się sami uporządkować swe bolesne wspomnienia. Znaleźć dla nich jakiś sens. Lokalna telewizja jako jeden z głównych nurtów swej publicystyki przyjęła właśnie próbę podjęcia rozliczeń. Próbę podejmowaną przez obie strony konfliktu – oczywiście, można zarzucić, że trochę lepiej są traktowane racje lojalistów, a IRA nie ma tu opinii romantycznych bojowników o jedną Irlandię, tylko raczej terrorystów, ale ważne jest to, że już dekadę po ostatnich krwawych wydarzeniach rozmawia się tu o bolesnej przeszłości w cywilizowany sposób.

Oby najbliższa niedziela tego nie zmieniła. Bo mimo wszystko radykałów też tutaj nie brakuje. Będzie to również poważny test dla stabilności rządów w Belfaście – w koalicji są bowiem partie, których liderzy będą w niedzielę brać udział w dwóch różnych demonstracjach. Jeśli test zostanie zdany pomyślnie – nawet z małymi poprawkami – to widma wojny domowej będą już tylko coraz częściej tłem programów historycznych. Gorzej, jeśli w Belfaście w niedzielę cofnie się czas.

----------------------------------------------------------------------------------
Tekst ukaże się też dzisiaj na portalu Linkpolska

A takie rzeczy działy się w Bangor i Belfaście w maju ubiegłego roku.


A to obrazki z miłego sercu każdego Polaka Kilcooley - dzielnicy sympatycznych bangorskich protestantów. Też sprzed nieco ponad roku.

30.10.2008

Multimedium

Wpis na tzw. szybkości. Siedzę sobie i dłubię - wynik dłubania powinien się wkrótce pojawić - pudło sobie gra i w przerwie reklamowej pojawiła się bbc-owska zajawka o koncertach w ramach mega festiwalu muzycznego PROMS. Ten projekt to temat na odrębne opowiadanie, w skrócie - w Londynie przez długie tygodnie trwa wielki festiwal muzyczny, na którym najpierw występują gwiazdy muzyki poważnej - latem widziałem w ramach tego cyklu dwa koncerty i trochę mnie wgniotło, grał też m.in. Nigel Kennedy - w "sekcji jazzowej" pojawił się z polskimi muzykami, teraz zaś grają "elektro proms". Czyli wszystko co wzmacniacza potrzebuje pojawia się świetnie nagłośnione (na boga, dlaczego polska telewizja, obojętnie jaka, nie jest w stanie zrobić dźwięku koncertu jak na za chwilę załączonych przykładach), często z towarzystwem chóru bądź innych klasycznych "pomocy". No i najważniejsze - to nic, że jeden z kanałów ichniejszej publicznej, do którego nie jest potrzebna żadna kablówka, w wieczornym prajmtajmie daje na żywo te koncerty, to jeszcze można jes sobie potem w bardzo dobrej jakości obejrzeć w necie.
Polecam kliknąć. Jest Oasis (ale sie zestarzeli ;), dawno ich nie widziałem, mi się podoba tak gdzieś 1.16 godz., tak się robi prawie kryzys wieku średniego ;); jest też moje osobiste odkrycie - bo pewnie jest to szeroko znane i tylko ja mało kumaty - the streets.
Z racji tego, że to wpis na szybko (bo pewno niedługo naprawdę pojawi się seria, gdyż dzieje się, a 2 listopada to wogle dziać się będzie ...) to na razie na tyle...

28.10.2008

Kilka pytań ważkich i nie

Ze zdziwieniem lekkim spostrzegłem, że to koniec października się powoli zbliża. To w zasadzie uwaga bez sensu, bo nic się z nią nie wiąże - no może chyba rocznica szarży lekkiej brygady, która chyba - nie wiem, nie sprawdzałem - jest tu okazją do jakiegoś święta brytyjskiej armii czy czegoś związanego z wzajemnym mordowaniem się. Stoją na placu maszty z flagami, pod nim lud okoliczny coś wtyka. O co chodzi - nie wiem. Może ktoś wie. Albo jak się dowiem, to poinformuję. Jakby oczywiście ktoś ciekawy był.
Pytań jednak takich, których rozwiązania do końca nie znam pojawiło się jednak ostatnio lokalnie kilka.
Do czego na przykład służy to pływające monstrum? Oczywiście, mam kilka podejrzeń, ale może jakiś fachowiec po prostu wie co to?



Podobnie nie wiadomo co tu się rozbiło i rdzewieje uroczo:



Zastanawiam się też, czy to Banksy, czy też naśladowca jakowyś:



No i dlaczego nie ma tego karła z garem złota na końcu tęczy? Czyżby przez kredit krancz ;]?

19.10.2008

Nowa czarnałajba


Generalnie było śmiesznie. Po dość długiej przerwie miałem okazje znów porobić nie tylko dla własnej frajdy/przyjemności/satysfakcji, ale i dla kogoś. Okazją było otwarcie po remoncie knajpy Czarnałajba w Bangorze. Jeszcze kilkanaście dni temu była to zwykła restauracyjka, o poziomie powiedzmy takim sobie, z małą garstką stałych klientów przychodzących ze dwa razy w tygodniu, z czasami zaglądającymi w weekend turystami. O taka restauracja nad pubem. Bez szału zarówno jeśli chodzi o wygląd w środku, jak i o menu.
No ale od pewnego czasu jest w knajpie nowy menago. Najwyraźniej ma plan. Za pub na dole jeszcze się nie zabrał - chociaż i tak zmierza w kierunku zrobienia z niego rock-pubu, a nie takiego typowo irlandzkiego pubu dla miejscowych leśnych dziadków, za to odmienił nie do poznania (i nie do łodzi) restaurację. Inne meble, inne dywany, inne ściany, inne oświetlenie, inne menu (przy okazji poleciał stary szef kuchni, a przybył nowy, młody i z Belfastu), inna klientela. Postawił na "posh".

W sobotę wieczorem było huczne otwarcie. Huczne, to znaczy do pierwszej w nocy. - Eh, w Dublinie to lepiej było, do drugiej można było mieć otwarte - żalił się potem Scott - czyli menago. Kiedy powiedziałem, że w moim rodzinnym kraju są przybytki pijackie, z których można wypełznąć wprost w przerażająco jasne słońce poranka, chyba mi nie uwierzył.
Niemniej - jakby otworzył taki klubik w jakimś studenckim polskim mieście, to mógłby zrobić niezły biznesik. Tak mi się zdaje.

14.10.2008

Dygresje drogowe

Szybki wpis jeszcze a propos podróżowania. Brytyjczycy ostatnio się trochę martwią, bo liczba śmiertelnych wypadków podskoczyła im o jakiś ułamek procenta - co i tak nie zmienia faktu, że drogi UK są jednymi z najbezpieczniejszych w Europie. Starają się więc jakoś z tym walczyć, chociaż na przykład nie zmniejszyli limitu dopuszczalnego poziomu alkoholu we krwi (wciąż jest to 0,8 promila), uważając że lekko podchmieleni kierowcy są o wiele mniejszym zagrożeniem niż mocno napici, a w ogóle największym niebezpieczeństwem jest lekkomyślna, szybka jazda.
No i bombardują społeczeństwo reklamami społecznymi. Nie ma zmiłuj - przed popularnymi programami, w przerwie meczów reprezentacji, przed serialami.
Wyobrażacie sobie, że taki klip (ostrzegam, jest mocny) w PL puszczają? Myślę, że niekiedy metoda ostrego strzału w psychikę jest jedyną chociaż częściowo skuteczną...

12.10.2008

Z trasy...

Starając się podsumować moją nieobecność, trochę się poniżej rozpisałem.
Jedną z ciekawszych grup historycznych źródeł są listy lub notatki z podróży. Czytanie opowieści włoskich mieszczan z podróży do Jerozolimy we wczesnym średniowieczu lub francuskiego hrabiego podróżującego po Rosji w XVIII wieku to niezła zabawa...
Kiedyś podróżujący mieli więcej czasu, by przyjrzeć się mijanej okolicy. Dzisiaj tanie linie lotnicze, autostrady, pociągi pozwalają nam tylko na migawkowe spojrzenia (ja wiem, że to wszystko straszne banały, no ale jakieś wprowadzenie chcę zrobić...). Podróż robi się "zunifikowana". To pomaga, bo przecież nie gubimy się dzięki ogólnie przyjętym znakom informacyjnym na dworcach czy lotniskach czy ulicach (oczywiście, przede wszystkim w tzw. zachodniej części świata); ale z drugiej strony powoduje, że wiele miejsc zlewa się w jedno.
Podróżując w dużej części porównujemy. Patrzymy jak inaczej ludzie żyją od nas. Jak inaczej wyglądają ich domy, ulice, samochody, co kupują w sklepach, jak się bawią. Ile zarabiają i jak pracują.
No i generalnie się gapimy.
A jak człowiek patrzy, i do tego zastanawia się chociaż trochę nad tym co widzi, to może się czasem nawet zapyta.
Ja w każdym razie zastanawiam się dlaczego i jeszcze jak długo droga do granicy w Świecku będzie wyglądać jak jakiś porąbany horror. TIR jadący za TIR-em, strach, że ktoś z przeciwka zdecyduje się na manewr kamikadze - wyprzedzanie. Dlaczego w naszej ojczyźnie, gdzie też już kruszynki chleba raczej z ziemi się nie podnosi przez uszanowanie dla darów nieba, budowa kilkuset kilometrów autostrad jest zadaniem przekraczającym zdolności kolejnych naszych elit władzy, przez co z mojej rodzinnej komturii do granicy z naszymi germańskimi braćmi jedzie tyle samo, jeśli nie dłużej, jak przez cały dojczland?
Dlaczego Niemcom chce się stawiać "stadami" wielkie wiatraki dające im darmowy prąd, a w naszej ojczyźnie tylko się o tym gada?
To takie dwa pytania porównujące, z początku podróży, bo potem patrzy się tylko. No ale pytania nasuwają się dalej. Dlaczego Belgowie (Beldzy?) tak się obcałowują przy powitaniu. Cmok cmok w policzki za każdy razem - obojętnie w jakiejkolwiek konfiguracji - chłopiec z chłopcem, dziewczynka z dziewczynką, dziewczynka z chłopcem, i to jeszcze wcale nie przy bliskich zażyłościach, tylko w szerokim kręgu znajomych.
Kolejne belgijskie pytanie - jakim cudem udało się w Namur wybudować tyle mostów? To pytanie oczywiście jest z tzw. drugim dnem (zainteresowanym polecam poguglać na temat wirtualnego drugiego mostu w mej komturii; po krótkim pobycie tamże i zorientowaniu się w sytuacji, doszedłem do wniosku, że to chyba jeszcze gorzej niż z autostradami, a poza tym wyszło chyba na to, że w niektórych niegdysiejszych sporach to niestety ja miałem rację (no ale to już naprawdę za daleka i zrozumiała naprawdę dla promila czytelników dygresja)).

Wracając do Namur - niewiele ponad stutysięczne miasto (ładniutkie, z potężną cytadelą rozłożona na wzgórzu górującym nad miastem) ma chyba pięć mostów. No ale nie mają takiej ładnej fontanki za milion euro, o!
No i pytanie belgijskie chyba najważniejsze - gdzie urodził się Hercules Poirot i czemu może właśnie w Yvoir?
No i kto zaprojektował dworzec w Liege? Bo chciałbym taki dworzec u siebie.

Pytań jest jeszcze mnóstwo, bo przecież czemu Belgowie słyną z czekolad i gofrów?

Czemu Holendrzy są rowerowym narodem?

I dlaczego kierownik pociągu z Brukseli do Amsterdamu jest w stanie zapowiedzieć kolejne stacja, a także ostrzec o problemach z przesiadkami spowodowanymi utrudnieniami na innej trasie w czterech różnych językach (francuski, niderlandzki, angielski i niemiecki, a przed Schiphol - podziemną stacją pod amsterdamskim lotniskiem kolosem - się nawet popisał i po hiszpańsku i włosku jeszcze dorzucił)?
Dygresje z wyjazdu się pojawią jeszcze pewnie od czasu do czasu, ale ulsterski ląd też już niedługo obrodzi kolejnym tematem.

5.10.2008

Wznowienie w tercji neutralnej

Powróciłem na ulsterski ląd. Wrażenia z wyjazdu zamieszczę wnet - bowiem podróże kształcą, jak mawiają górale - teraz zaś krótka historia z ulsterskiej historii.
O marszu w Derry - Londonderry to będzie, bo 40 rocznica tego wydarzenia właśnie dzisiaj przypada.
Czterdzieści lat temu bowiem na ulicach Londonderry policja brutalnie rozpędziła pokojową demonstrację żądająca przestrzegania praw człowieka. Tak zaczęły się „The Troubles” - „Kłopoty” - tak dość łagodnie nazwana wojna domowa w Irlandii Północnej.
Rok 1968 był dziwnym rokiem – niepokoje i protesty przetaczały się przez cały świat. W Polsce mieliśmy Marzec – intrygujące podobieństwo czasowe zakrętów historycznych Polski i Irlandii zasługuje na odrębną opowieść (bo oprócz `68 mieliśmy i inne podobnie umiejscowione w czasie), we Francji w maju `68 wydawało się już, że wybuchła kolejna, studencko – robotnicza rewolucja. W Czechach wybucha Praska Wiosna, zduszona później interwencją wojsk Układu Warszawskiego. W Stanach Zjednoczonych rodzi się i rośnie w siłę Amerykański Ruch Praw Obywatelskich, walczący o równouprawnienie białej i kolorowej ludności, rodzi się też ruch Black Power, a tylko niewiele brakuje do ogólnokrajowych zamieszek, kiedy od kul zamachowca ginie Martin Luther King. W Meksyku dziesięć dni przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich policja masakruje protestujących studentów...
To naprawdę był ciekawy rok. A w Irlandii Północnej, w której napięcie narastało od lat – a nawet od wieków, bo początki konfliktu datować można nawet na wczesne średniowiecze, na stos wzajemnej wrogości padła iskra, która rozpaliła konflikt. Konflikt, który zabrał przez trzy dekady życie ponad trzem tysiącom ludzi.
5.10.1968
To była w miarę pogodna październikowa sobota. Kilkusetosobowa grupa demonstrantów szła przez ulice Londonderry (katolikom i republikanom ta nazwa nawet nie przechodzi przez gardło – dla nich to miasto nazywa się Derry) protestując przeciwko dyskryminacji katolickiej części społeczności.
Pokojowy przemarsz zakończył się na potrójnym policyjnym kordonie w zasadzie jeszcze nim na dobre się zaczął. Demonstranci chcieli wejść na Duke Street, tą zaś ulicę zamknął dla przemarszu minister spraw wewnętrznych Irlandii Północnej William Craig. Policja wezwała demonstrantów do rozejścia się, a po chwili w ruch poszły pałki i armatki wodne. Demonstranci zaszokowani byli brutalnością i bezwzględnością policji. Ponad trzydzieści osób zostało rannych, w tym wiele kobiet oraz dzieci. Policyjne pałki rozbiły też głowę posła do angielskiego i północnoirlandzkiego parlamentu Gerry`ego Fitta. Polityk mówił potem, że policjanci zachowywali się jak żołnierze na froncie... Przez dwa następne dni w mieście toczyły się zamieszki. Policjanci pacyfikowali wszelkie zgromadzenia, demonstranci obrzucali funkcjonariuszy butelkami z benzyną. Jednak nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że właśnie zostały uwolnione z klatki demony...
Preludium
Kilkanaście miesięcy wcześniej – na fali przebiegające przez cały świat ducha zmian – powstało Stowarzyszenie Praw Obywatelskich w Irlandii Północnej (NICRA). Głównym punktem programu była postulowana reforma wyborów samorządowych. Dotąd obowiązywał dość dziwny system, w którym głosować mogli jedynie właściciele lub najemcy domów – stąd w zasadzie na jedno gospodarstwo domowe przypadał jeden głos. Członkowie NICRA chcieli wprowadzenia zasady „jeden człowiek – jeden głos” - wtedy również katolicka część społeczności miałaby większy wpływ na lokalne władze.
Z tym był od lat problem – bo mimo tego, że w Derry podział na społeczność katolicką (republikańską) oraz protestancką (lojalistyczną) był mniej więcej równy, a nawet z lekką przewagą katolików – to we władzach karty rozgrywali protestanci. Oni decydowali między innymi o rozdziale mieszkań komunalnych. Stąd katolicy musieli żyć często w o wiele gorszych warunkach niż protestanci – jeśli w ogóle dostawali mieszkanie. Przykładem może być chociażby sytuacja, kiedy 19-letnia sekretarka jednego z lokalnych lojalistycznych polityków dostała mieszkania przed wielodzietną katolicką rodziną. Z podobnymi przykładami nierównego traktowania katolicy spotykali się również na przykład przy zatrudnianiu w publicznym sektorze.
Członkowie NICRA próbowali różnych akcji protestacyjnych, okupowali mieszkania przyznawane protestantom „poza kolejnością” - i byli stamtąd brutalnie wyrzucani przez policję i unionistyczne paramilitarne bojówki, w końcu zdecydowali się na przeprowadzenie marszu protestacyjnego przez centrum Derry...
Pokłosie
Brutalna akcja policji została sfilmowana przez telewizyjne ekipy i pokazana na całym świecie. Największe oburzenie wywołała oczywiście w Republice Irlandii – a także wśród katolickich mieszkańców Ulsteru, a oliwy do ognia dodały wypowiedzi ministra Wiliama Craiga, który twierdził, że policja postąpiła prawidłowo, a o samych demonstrantach mówił pogardliwie i lekceważąco. Po dwóch dniach w Londonderry zrobiło się spokojniej, ale wrzenie przeniosło się do Belfastu. Tam ponad dwa tysiące studentów usiłowało przemaszerować pod Ratusz, ale na ich drodze stanęła lojalistyczna kontrdemonstracja. Pęknięcie w ulsterskim społeczeństwie robiło się coraz wyraźniejsze. Do głosu zaczęły dochodzić ekstremistyczne ugrupowania, na ulicach północnoirlandzkich miast i miasteczek pojawiły się oddziały brytyjskiej armii. Reformy, które próbował podjąć rząd, okazały się spóźnione. Cztery lata później, podczas kolejnej pokojowej demonstracji w Derry – marsz zorganizowaniu przeciw prawu pozwalającemu zatrzymać i internować każdego Irlandczyka podejrzewanego o terroryzm, oddziały brytyjskich spadochroniarzy otworzyły ogień do protestujących. Zginęło czternaście osób. „Krwawa niedziela” na wiele lat zamknęła możliwość jakiekolwiek dialogu. Ulster zaczął spływać krwią.

A co tytułu. Belfast Giants prowadzą w hokejowej ekstraklasie UK. W najbliższych dniach mam zamiar zobaczyć na żywo, czy tutejsi ślizgacze z kijkami już przeskoczyli w poziomie naszych lodowych orzełów (obawiam się, że tak...)