30.01.2009

To był piękny zimowy dzień...



Po 37 latach od Krwawej Niedzieli nie wiadomo, dlaczego doszło do tej tragedii. Pokojowy marsz w Derry – jak mówią republikanie, w odróżnieniu od lojalistycznego Londonderry - w obronie praw człowieka zakończył się krwawą łaźnią urządzoną przez brytyjskich komandosów. IRA nie mogła dostać lepszej pożywki na następne lata The Troubles.



Wszystko miało być inaczej. 30 stycznia 1972 roku Północno-Irlandzkie Stowarzyszenie Praw Obywatelskich zorganizowało wielki marsz. Pokojowy marsz, mający ukazać, że możliwa jest walka o swe prawa bez stosowania przemocy. Jego głównym celem był protest przeciwko prawu władz do internowania. Podlegali temu oficjalnie wszyscy „podejrzani o działalność terrorystyczną”, w praktyce zaś zamykano sympatyków idei republikańskich.

Sytuacja Irlandii Północnej w tamtych czasach może trochę szokować osoby nie zaznajomione z tematem, kojarzące Wielką Brytanię jako państwo prawa i swobód demokratycznych. W Ulsterze brytyjskie władze rządziły trochę inaczej – przykładem może być właśnie prawo o internowaniu. Wprowadzono je w sierpniu 1971. Już pierwszego dnia zatrzymane zostały 342 osoby. Trafiły do obozów internowania bez żadnych wyroków i bez określenia długości pobytu. W ciągu trzech miesięcy liczba internowanych wzrosła do 882, a lojalistyczne, prolondyńskie władze w Belfaście informowały, że akcja ta służy uśmierzeniu narastającej fali przemocy między protestantami i katolikami.

Początek The Troubles – czyli Kłopotów bądź Niepokojów, jak nazywany jest konflikt półnoirlandzki wiąże się zresztą także z Derry – jesienią 1968 policja brutalnie rozpędziła pałkami pokojową demonstrację przeciw dyskryminacji katolicko – republikańskiej części społeczeństwa. Radykałowie dostali pierwszą pożywkę, wkrótce zaczął się rozlew krwi.

Niedziela 30 stycznia 1972 była bardzo ładnym, zimowym dniem. Organizatorzy marszu chcąc uniknąć jakichkolwiek – nomen omen – kłopotów podczas przemarszu zdecydowali, że pochód nie wyjdzie poza granice katolickiej dzielnicy Bogside. Zresztą drogę do centrum miasta i tak blokowały barykady i zasieki z drutu kolczastego, ustawione przez siły bezpieczeństwa. Około 14.30 zebrał się już kilkunastotysięczny tłum – na demonstrację przyszły całe rodziny, było wiele kobiet i dzieci. Pochód ruszył krotko przed 15.00. Ludzie śpiewali "We shall Overcome" i "We Shall Not Be Moved". Na Rossville Street – granicy Bogside - demonstranci dotarli do zasieków postawionych przez wojsko. Większość demonstrantów skręciła za prowadzącą pochód ciężarówką, część wdała się jednak w utarczki z siłami bezpieczeństwa. W ruch poszły kamienie i butelki, wojsko odpowiedziało gumowymi kulami i gazem łzawiącym, pojawiły się armatki wodne.

Zaczął się chaos. Część demonstrantów włączyła się do zamieszek, pozostali – wszystko odbywało się w bardzo bliskiej odległości słuchali przemówień organizatorów przemarszu. Krótko przed 16.00 padają pierwsze strzały. Pierwszymi ofiarami są John Johnston (umiera po kilku tygodniach w szpitalu) i Damien Donaghey (17 lat, umiera w drodze do szpitala). W tłum zaczyna się wkradać panika i wtedy do akcji wkracza oddział brytyjskich komandosów. Zaczyna się masakra.




Jack Duddy (17 lat) zginął zastrzelony na podwórku przy Rossville Street.


Michael Kelly (17) umarł po kilku minutach od postrzału w brzuch przy wejściu do Glenfada Park.

James Wray (22 lata) zginął trafiony kilkoma kulami, gdy przebiegał z Glenfada Park do Abbey Park. Gerald McKinney (35) zginął od postrzału w kark, gdy biegł z podniesionymi rękoma, dobrze widoczny przy Glenfada Park. William McKinney (26) został zastrzelony, gdy pochylał się nad rannym Geraldem McKinney w Glenfada Park. John Young (17), Michael McDaid (20) oraz William Nash (19) zginęli od kul w głowę i kark, gdy stali przy barykadzie na Rossville Street. Patrick Doherty (31), został zastrzelony, gdy czołgał się do domów przy Rossville Street, podobnie jak Kevin McElhinney (17).


Bernard McGuigan (41), zginął na miejscu od postrzału w tył głowy, gdy czołgał się do ciała Pata Doherty'ego.

Hugh Gilmour (17) zginął, gdy uciekał Rossville Street.
Siedemnaście innych osób zostało poważnie rannych.

Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego wyszkoleni żołnierze – komandosi byli przecież elitarną jednostką – zaczęli nagle strzelać do nieuzbrojonego tłumu. Podczas dochodzenia padały opinie, że pierwsze strzały oddali demonstranci – nie znaleziono jednak żadnej broni, żaden z żołnierzy nie odniósł obrażeń. Do tego jeszcze ciekawe są słowa Martina McGuinessa, dzisiaj wicepremiera Irlandii Północnej z ramienia Sinn Fein, a wtedy aktywnego bojownika IRA. Twierdzi on, że owszem, „provos” - czyli członkowie bojówek IRA byli obecni na demonstracji, ale zgodnie z jej założeniami nie mieli przy sobie broni.
W dochodzeniu – które ostatnio znów zostało wznowione – ustalono, że strzelało 21 żołnierzy, którzy w sumie wystrzelili 108 pocisków.

Krwawy koniec pokojowego marszu rozpoczął najbardziej ponury czas w dziejach współczesnej Irlandii. IRA uznała, że każdy brytyjski żołnierz jest teraz jej celem. Minister Spraw Zagranicznych Republiki Irlandii Patrick Hillery oznajmił: „Od teraz moim celem jest wyrzucenie Brytyjczyków z Irlandii”. Na ataki republikanów odpowiadały krwawymi akcjami lojalistyczne bojówki oraz brytyjskie siły specjalne. A ofiarami byli przede wszystkim niewinni ludzie, którzy mieli pecha znaleźć się w miejscach, gdzie podłożono bomby, którzy mieli pecha być katolikami lub protestantami...

Do 2001 roku w tej domowej wojnie zginęło ponad 3500 ludzi. I nie ma dzisiaj chyba w Irlandii Północnej rodziny, która nie straciłaby bliższego lub dalszego krewnego, lub kogoś znajomego w tym konflikcie.




Tekst pojawił się też na portalu LinkPolska, zdjęcia wyszperałem tu

24.01.2009

Nauka języka dla początkujących

Kilka przydatnych zwrotów dla planujących wizytę na tej pięknej ulsterskiej ziemi:

16.01.2009

Niedzielna czytanka

To chyba będzie jedna z moich ulubionych lokalnych gazetek. Gazetek oczywiście mocno brukowych. "Sunday World" się to nazywa. Wychodzi na całą Irlandię, ale oczywiście na Ulster ma swe specjalne wydanie. I w zdecydowanej większości poświęcone jest ono przedstawieniu działalności chłopców z jednostek paramundurowych.

No i tak oto w ostatnim wydaniu biją nas po oczach już na czołówce (zaglądającym na internetowe wydanie mówię, że nie chodzi mi akurat w tym wypadku o tę panią, bo w Norn-Iron jak już wspomniałem, jest inne wydanie) wstrząsająca historia pod tytułem "Odchodzę". To historia smutna jednego z liderów UDA, któren po wyjściu z więzienia i brata śmierci do dzisiaj nie wyjaśnionej poważnie myśli nad zmianą życiowej drogi i opuszczeniem rodzinnej ulsterskiej ziemi.

Andre Shoukri wyszedł niedawno zza kratek by pochować brata - Ihaba (swoją drogą, cóż za paradoks, że synowie bodajże egipskiego imigranta stały się takimi nacjonalistami ulsterskimi - chociaż swoją drogą, to dzisiaj akurat nacjonalizm w tym "biznesie" jest jakby jedną z mniej istotnych rzeczy...), który umarł najprawdopodobniej na skutek przedawkowania sterydów - lub jak mówią bardziej zorientowani w temacie, po "zarzuceniu" proszków pochodzenia dość niejasnego. W każdym razie kilkanaście tygodni temu Ihab poszedł z kolegami na bokserską galę, tam poczuł się słabawo - jak opowiadali jego znajomi nabrał dziwnych barw, wyszedł na świeże powietrze i tam po kilku chwilach przewrócił się i umarł. Andre do dzisiaj nie może się otrząsnąć, a jego matka błaga go, by zmienił styl życia - czytamy na tak zwanych łamach.

Inne story, też z UDA związane to opowieść, jak to szef UDA w północnym Belfaście skłonił do powrotu za kratki Johna Fultona z przedłożonej samowolnie przepustki na święta skazanego za morderstwo, też związanego z tymi lojalistycznymi paramilitaries. John Bunting, szycha z UDA wyręczył policję i sam znalazł Fultona, który zresztą raczej nie był zdolny do jakichkolwiek ucieczek. Spotkał się bowiem ze znajomymi i przez cały okres przepustki - czyli Święta i Nowy Rok ćpał i chlał tak ostro, że jak donoszą tzw. "dobre źródła" tegoż brukowca - nie był w stanie nawet wstać z kanapy. Argumentacja bossa jednak błyskawicznie zaprowadziła go z powrotem do więzienia. No i teraz UDA nie musi się martwić, że jej członkowie nie będą dostawiali zwolnień warunkowych - kierownictwo dobitnie pokazało władzy, że gotowe jest do przestrzegania warunków...

Opowieści i historyjek jest mnóstwo. Wszystkie ze zdjęciami, z imionami, nazwiskami, dzielnicami z których pochodzą bohaterowie. Przeglądając to pisemko zacząłem się zastanawiać, czy w niedzielne popołudnia ludzie z tych wszystkich organizacji siedząc bądź to w pubie, bądź to w domu przy kominku przeglądają tą gazetkę i patrzą "co to o mnie nie napisali?..." Ba, nawet może przysyłają polemiki i sprostowania do redakcji?... Hm. Chociaż nie raczej, w tamtych branżach sprawy prostuje się inaczej.

Bo oto taka historia - również z kolorowego pisemka. Po zachodnim Belfaście (katolickim i republikańskim w przeważającej większości) szaleje ostatnio kilkuosobowy gang. Zachowują się dość irracjonalnie - najpierw wpadają do domu starszego faceta, który akurat przyjmował znajomych i trzymają wszystkich kilka godzin pod bronią, szukając ukrytych w nogach od krzeseł 80 tysięcy funtów, innym razem urządzają bezsensowną masakrę maczetą wśród gości jednego z lokalnych pubów (nikt nie zginął, ale kilka osób ostro poharatano). Policja ma wstępne rysopisy sprawców, ale nic ponad to. Jednak gazetka ujawnia, że bandyci podczas akcji powoływali się na to, że są z Real IRA. No i to wszystko dotarło do rzeczywistych paramilitaries spod znaku "Prawdziwej Irlandzkiej Armii Republikańskiej". Ci nawet złożyli specjalne oświadczenie dla "Sunday News" - sens był mniej więcej taki: "Oj, w głupią grę się bawicie, w głupią i niebezpieczną. A my was znajdziemy. I wtedy będzie kara".
To było w minioną niedzielę. W środę wieczorem - to już wiadomość z jak najbardziej poważnego serwisu BBC - do szpitala trafił 21-letni mężczyzna, którego w zachodnim Belfaście postrzelono w obie nogi.

Jak znam życie był to postrzał w kolana. Było się nie podawać za tego, kim się nie jest...

15.01.2009

Z życia tutejszych


Catherine tate
Załadowane przez: dummy-account


No i tak sobie tutejsi żyją w mieście Belfast ;) Za podesłanie filmiku wielkie dzieki dla Koozki. Miłośnicy angielskiego mogą też sobie poćwiczyć ulsterski akcent, chociaż i tak tutaj naprawdę bardzo ładnie i wyraźnie mówią.

4.01.2009

Remanent świąteczno - noworoczny



No i nie ma już Woolworthsa. Blisko sto lat historii brytyjskiego handlu wzięło i zdechło. nadużyciem byłoby twierdzić oczywiście, że ładnie żarło i zdechło, bo raczej od dawna nie żarło. Każdy, kto był w UK na pewno kojarzy, że generalnie tandeta na półkach panowała. A na przykład ceny płyt, dvd, kartek okolicznościowych wcale nie były konkurencyjne. Znajomy Angol twierdzi, że chodziło się tam po słodycze, ale ostatnio i tak wszystko można taniej kupić w hipermarketach. Albo w necie. No i tak padła historia (tu opisana całkiem ciekawie - bo można się dowiedzieć, że tak wogóle to sieć ze Stanów na Wyspy przyszła).

To takie wydarzenie, które w okresie świąteczno - noworocznym najbardziej się na ulicy w oczy rzuciło. A tak, to było tak jak zawsze, zgodnie ze słowami Kazimierza Staszewskiego w utworze "12 groszy" - wielki pochlej i wyżerka. Z tym że, z obserwacji wynika, że polska diaspora skupiła się na wyżerce bardziej, zaś miejscowi na pochleju raczej. W każdym razie standardowe pytanie zadane przez miejscowych po świętach: "Co, fajnie było? Mocno się upiłeś?" potwierdza jakby linię objętą przez naród.

A poza tym było tak:



pierniczki na miodzie ;]



... a skąd to drzewo w domu wyrosło?..



hepiniujer w blekboucie

No ale święta już dawno za nami, cyferka na kalendarzu się przekręciła, czas więc na powrót do rzeczywistości. A z postanowień noworocznych - będę pisał bardziej regularnie;) (sami wiecie, jak to jest z postanowieniami...)

Wszystkim czytaczom wesołego poświętach i oby 2009 był ok.