28.03.2009

Pokopali wora

Kiedy wracałem już do domu pociągiem, jechało razem ze mną kilkunastu kibiców Norn-Iron rozśpiewanych po uszy. O arturu borucu śpiewali. Dość obelżywie i lekceważąco powiedziałbym. "Artur Boruc, Artur Boruc, Artur Boruc Ulster Number One!" No ale w sumie rozumiem ich radochę, bo borubar - przez protestantów szczerze za swe hopsztosy znienawidzony - odwalił kichę taką, że aż boję się spotkania z Ivanem, bo se pojeździ... Kto widział ten wie, kto nie widział niech przełknie płyn, żeby ze śmiechu nie zapluć monitora.



No ale to niewątpliwie kabaretowe wydarzenie, jakim okazał się być mecz polskiej repry z Irlandią Północną na Windsor Park obfitowało też w różne inne ciekawe wydarzenia "obok".



Przyjechało bowiem do Belfastu mnóstwo narodu naszego. W większości byli to ludzie, którzy pogrążeni w ślepej miłości do naszej bandy kopaczy wora poświęcili swój czas i pieniądze, by przez pół Europy tłuc się samolotami do Belfastu, by tu pocałować przysłowiową klamkę na stadionie. Rozmawiałem z ludźmi z Olsztyna, Raciborza, Radomia, Białegostoku, Bydgoszczy, Katowic i innych miast. Większość z nich jeździ już od dłuższego czasu na wyjazdy z polską reprą. Niektórzy nawet byli tutaj cztery lata temu na eliminacjach MŚ 2006. I tak jak zawsze nie mając biletów - bo dla kibiców PZPN wystawił na cały kraj wejściówek kilkaset(!) - jechali pod stadion w nadziei, że będzie jeszcze jakaś pula. - Byliśmy w Brukseli, byliśmy w Lizbonie, i zawsze jeszcze były jakieś bilety dla nas, za normalne pieniądze - denerwował się kibic chyba z Katowic, o ile dobrze pamiętam. - A tu zostaliśmy oszukani przez PZPN, który zapewniał, że będzie można jeszcze w Belfaście kupić bilety.
To, że PZPN ufać nie należy to jakby jedna sprawa, drugą jest jednak to, że Windsor Park to raczej nie jest Estadio da Luz z 65 tysiącami miejsc, tylko to kilkunastotysięczny stadionik, przy którym w niedzielę pchli market i targowisko działa...

Oczywiście nadjechali panowie okazyjni sprzedawcy i zaczęli swój żer na kibicach. Okazyjną, naprawdę okazyjną ceną za wejściówkę było 150 funtów, generalnie zaś sprzedawano za 200 funtów. I teraz tak - wyjeżdżasz ze swej rodzinnej miejscowości w Polsce w piątek, samolotem do Londynu, tam gdzieś nocleg, w sobotę samolot na Belfast City, potem polowanie na bilet przed stadionem, 200 funtów (czyli polski tysiączek) w portfelu mniej, następnie 90 minut totalnej żenady, potem znów samolot do Londynu, nocka, samolot do Polski, dotelepanie się na niedzielną noc do domu i w poniedziałek do roboty... Naprawdę bardzo bardzo bardzo współczuję.

Z drugiej strony, szacunek dla tych bardzo sympatycznych ludzi. Pozytywnie nastawieni, zero agresji, nastawieni właśnie tylko i jedynie na kibicowanie.



No i się nawet pytali, gdzie tu jakiś pub znaleźć z telebimem, żeby pooglądać mecz ewentualnie jak się nie uda dostać na stadion. To uświadomiliśmy im, że generalnie lepiej w centrum samym czegoś poszukać, bo w takiej protestanckiej dzielni jak ta, to nie polecamy... Mam nadzieję, że albo się dostali na mecz, albo znaleźli jakiś dobry lokal i nikt za mocno nie zelżył.

Bo w sumie nie zdziwiłbym się wkurwowi miejscowych. W Ulsterze, jak już pisałem, futbol jest protestancki, kibice reprezentacji ubierają się na zielono ale wieszają flagi Wielkiej Brytanii. A tu na trybunach w polskim sektorze pojawiła się na przykład flaga Republiki Irlandii, która akurat na tą część mieszkańców Belfastu działa trochę jak czerwona płachta na byka. Do tego jeszcze wcześniej uaktywniła się część przyjezdnych, którzy o meczu w ogóle nie myśleli, tylko przyjechali na dymy. I kilkaset metrów od stadionu, na Lisburn Road, jednej z głównych arterii Belfastu zaczęli młóckę z miejscowymi. I nie był to żaden przypadek, tylko dobrze zorganizowana akcja. Gromada stojąca koło stadionu telefonicznie została ściągnięta na miejsce zdarzeń. No i zaczął się streetfighting, poleciały jakieś krzesła, kamienie, w sklepach momentalnie opuściły się żaluzje, jakaś dziewczynka idąca z matką ulicą zaczęła rozpaczliwie płakać, miejscowi stali w bezpiecznej odległości i wyraz niesmaku na ich twarzach mnie dobijał. Słyszałem, co mówią o Polakach normalni przechodnie, żadne żuliki czy kibole. Generalnie słabizna. No ale pewna siebie polska chuliganka została dość szybko spacyfikowana przez crimestoppersów.





Gorzej, że smród pozostał. Do tego jeszcze doszła bijatyka i lekka demolka jednego z bardziej znanych pubów w Belfaście, jakieś mordoplastyki w centrum, no i efektem tego, że przyjechała "sól tamtej ziemi" do Belfastu jest to, że w nocy z soboty na niedzielę już miejscowi powybijali szyby w domach kilku Polaków mieszkających już dłuższy czas tutaj.

A można przecież inaczej. Przed południem, na stadioniku Seasiders grali mecz kibice z Polski i tutejsi. Było sympatycznie, śmiechowo, nikt nikogo nie chciał lać, taki piknik. Czyli znienawidzone słowo "prawdziwego kibica". Ok, może taka sielanka to rzeczywiście trochę kiczem trąci:



bo przecież w takich wydarzeniach liczy się też adrenalina, że jest się na nieprzyjaznym terenie, co przecież nie oznacza od razu, żeby się napierdalać na ulicach bez sensu. Można buczeć, gwizdać, wyzywać nawet trochę; ale przecież warto zawsze potem chociaż przybić piątkę po meczu. Rozmawialiśmy z miejscowymi kibicami, którzy dziwili się najpierw, co odwala nadwiślańska wataha (To oni przyjechali tutaj tylko po to, żeby się bić?), a potem dziwili się, że tak ochoczo rozrabiają w protestanckiej "ostrej" dzielnicy (To oni nie wiedzą, gdzie są? No niech tylko któryś z "Big Boys" się zdenerwuje, to mogą tego pożałować... [tu się okazało, że wystarczyła policja, nie trzeba było się uciekać do udziału miejscowej samoobrony] ), a potem dodali że u nich są też tacy durnie, dla których mecz nie jest ważny. Podrażniliśmy się jeszcze trochę z typowaniem wyniku, potem podaliśmy sobie dłonie i oni poszli na stadion.



Oczywiście, w zielonych koszulkach i dresach nie szły na stadion same aniołki. Mijający nas po drodze autokar polskiej reprezentacji oberwał jakimiś kartonikami z sokiem czy innym mokrym badziewiem po szybach na naszych oczach. Sam kibicowski tłum idący na Windsor z ulsterskimi flagami też nie wyglądał jak szkółka niedzielna.



A wogóle z trzeciej strony, to chyba właśnie taka jest specyfika meczów w kopaną. Dymy muszą być. Tylko że niestety obawiam się o ten smrodek, co tu pozostał.
Więcej obrazków tu

25.03.2009

Riki, tiki, bileciki

Na pewno marzy o nich sporo ludzi, zarówno tutaj, jak i zapewne w PL. Wyglądają tak właśnie, jak na załączonym obrazku.



Nawet nie wiadomo, kiedy pojawiły się w sprzedaży. I nie mówię już o próbie dostania biletów poprzez na Polski Związek Czarnych Owiec, bo tam się to wszystko rozeszło jak za starych dobrych czasów wśród krewnych i znajomych królika i nielicznej rzeszy szczęśliwców, którym się udało bilet kupić. Bo w sumie sam Windsor Park to jest stadion raczej niewielki. Raptem nieco ponad 20 tysięcy miejsc. Dla polskich kibiców w oficjalnej sprzedaży było chyba 1500 albo niewiele więcej wejściówek. Reszta została sprzedana - równie błyskawicznie - na lokalnym rynku. Tak, że dzisiaj u koników kosztują pewnie co najmniej ze stówkę za sztukę. Jeśli nie więcej, bo w zalewie różnych mniej lub bardziej dziwnych ofert trudno wyczuć prawdziwą cenę. Ciekawe, czy przed stadionem też będzie można kupić bilecik od sympatycznych panów stanowiących niewidzialną rękę rynku?...

Na biletach napisane jest, czego nie wolno. Nie wolno na przykład śpiewać stadionowych piosenek o rasistowskim lub sekciarskim (cholera, brak chyba dobrego słowa na określenie "sectarian") charakterze. Rzucać przedmiotów żadnych nie wolno. A podczas hymny przeciwników godnie się należy zachować. Więc skoro tak jest napisane, to na pewno będzie spokojnie i grzecznie ;)

By było ciekawiej, wejściówki są do sektora kibica Irlandii Pn. Nie wiadomo jeszcze co prawda, czy to taki grzeczny sektor kibica, gdzie wszyscy mają firmowe bilety, dostają na wejściu koszulki i szaliki i może jeszcze nawet mają trąbki ala małysz, czy też jest to trybuna chłopców z Shankill i okolic. Bo przypominam, że futbol tutaj kręci w zdecydowanej większości protestantów. I jak Boruc pobłogosławi stadion, to mogą stać się mało internacjonalistyczni.

No ale cóż, o meczu jeszcze tutaj napiszę - tzn. kilka soczków przedmeczowych się szykuje. A o samym meczu opowiedzą na pewno z chęcią, co potem przekażę, rodzice Matta, którzy wykorzystają wyżej wymienione wejściówki.

22.03.2009

Pierwszy dzień wiosny w Belfaście i okolicach



Zgodnie ze świecką tradycją wybrałem się w plener. Słońce miło świeciło w pysk, co pozwalało czasem zapomnieć o wietrze, który mimo wszystko se nie odpuścił jeszcze. Zresztą, ta wiosna wygląda tutaj ciut inaczej. W Polsce, w wieczory przedwiośnia czuje się zapach nadchodzącej jej, a jej samo nadejście jest często takim powalającym uderzeniem słońca, ciepła i zieloności. Tu chyba to spokojniej wygląda, chociaż i tak przed świtem ptaki ćwierkają, jakby zwariowały, dzień się robi wielkimi skokami coraz dłuższy, a wyspa robi się bardziej zielona. Czego akurat może nie być widać na obrazkach. Widać za to, że było słonecznie i generalnie zgodnie ze wszystkimi założeniami pierwszego dnia wiosny. Czego oczywiście też nie widać na fotografiach do końca.



20.03.2009

Z drugiej strony



Tytuł nawiązuje troszkę do obrazka powyżej i obrazka, który kiedyś już tu zagościł - uważni Czytelnicy ( a ostatnio zauważyłem, że jednak ktoś to czyta ;) ) pewnie zwrócą uwagę na wieże. Samo zdjęcie jednak coś mi nie gra, może dlatego że matryca jest upaskudzona jak - tu proszę wpisać według uznania ;)

No dobra, ale teraz bardziej do rzeczy. Ostatnio zrobiłem informację, o tym, że ludzie protestują w sprawie zatrzymanych po zamachach w Antrim i Craigavon. Oczywiście, najprostsza optyka jest taka: to ekstrema, nie należy się tym przejmować tylko dalej łapać terorrystów, którzy zagrażają procesowi pokojowemu. Ale jakoś tak nie daje mi parę rzeczy spokoju.
Przede wszytskim przypomniał mi się jeden z najbardziej poruszających filmów o historii tutejszej wojny. "W imię ojca" - link podpięty jest dla tych, którzy tego filmu nie widzieli, a jak nie widzieli to naprawdę polecam nadrobić zaległości - to historia ukazująca pewien mechanizm niestety dość często stosowany niegdyś przez Brytyjczyków w Irlandii. "Złapać jednego z tych fuckin phenian, to na pewno i tak w najgorszym razie jakiś kumpel terrorystów".



Dzisiaj oczywiście czasy są inne ( ;] ). Jest demokracja pod pozorem obrony której wprowadza się kolejne kagańce swobód obywatelskich - jak na przykład kontrolę wszystkich mejli wysyłanych w UK, i generalnie tworzy się powoli nowy porządek świata. Oczywiście, wszystko to dla naszego dobra jest, nieprawdaż?

No i wracając do tej demonstracji w Antrim. Mijają dwa tygodnie od zamachów, poza serią mniej lub bardziej spektakularnych zatrzymań - które też trochę podniosły temperaturę w najbardziej republikańskich dzielnicach - nie ma żadnych konkretów w dochodzeniach. No, ale oczywiście wszystko może być w jak najlepszym porządku.

Śmiesznie zaczyna się robić wokół meczu polskich i północnoirlandzkich kopaczy wora. Ale to temat na następny wpis.

17.03.2009

St Paddy`s Day Belfast 2009



Belfast bawił się w Dniu Św. Patryka, jak wszystkie inne irlandzkie miasta. No, może w protestanckich dzielnicach nie dało się poczuć atmosfery święta, podobnie zresztą jak w mym zdecydowanie protestanckim Bangorze. Ale w centrum Belfastu było zielono, przeszła parada, ludzie byli radośni i uśmiechnięci. Porównując atmosferę sprzed kilku dni - zupełnie inne miasta.



Więcej zdjęć tutaj


15.03.2009

Słowo na niedzielę

Z racji tego, że dzisiaj Dzień Boży, to zadanie dla Szanownych PT Czytelników będzie związane z życiem religijnym. Porównamy jak wygląda katolicyzm polski, a jak ulsterski. Polski katolicyzm zilustrowany jest tu na ujęciu które wprowadziło kolegę docenta do panteonu sławy, zaś północnoirlandzki zobaczyć można tutaj.

Proszę uprzejmie po podanie w krótkiej formie różnic i podobieństw rzucających się (no, może nie jest to akurat najlepsze słowo). Najciekawsze prace zostaną nagrodzone.
Amen.

13.03.2009

Nie-pokój

Poniżej tekst niusowy, ale oddający ostatnie zdarzenia tutaj. I uaktualnione luźne uwagi na dole.

Rodzina zatrzymanego pod pozorem udziału w zabójstwie policjanta 17-latka, twierdzi, że ma on alibi na czas zamachu. W niecały tydzień po pierwszym z zamachów w Irlandii Północnej wciąż odczuwa się wysokie napięcie. Przed koszarami pojawiły się warty uzbrojonych żołnierzy.

To wyraźny znak wysokie poziomu alarmu. Dotąd bowiem koszary brytyjskiej armi chronione były przez cywilną formację Northern Ireland Security Guard Service (NISGS), której członkowie wyposażeni byli tylko w pistolety browning 9mm. Po tragedii z sobotniej nocy, gdy uzbrojony w pistoilet ochroniarz nie był w stanie nawet próbować odpowiedzieć ogniem na atak uzbrojonych w automatyczną broń napastników z RIRA, przed bramą koszar w Massereene pod Antrim stoją żołnierze z automatycznymi karabinami SA80 – pisze „The Times”.

Wielką pracę wykonują też policje i służby specjalne z obu stron irlandzkiej granicy. Pojawiły się jednak kontrowersje wokół siedemnastolatka, aresztowanego pod zarzutem udziału w zabójstwie policjanta w Craigavon. Chłopak, pochodzący z republikańskiego matecznika w tej miejscowości, miał – zdaniem jego ojczyma – spędzać czas ze swoją dziewczyną w czasie, gdy dokonano zbrodni. Ojczym chłopaka skarży się też na łamach „Belfast Telegraph” na postępowanie policji, która chcąc przeszukać mieszkania nastolatka i jego dziewczyny, powyważała drzwi w domach. Siedemnastolatek przebywa jednak ciągle w areszcie, podobnie jak zatrzymany w związku z tą sprawą 37-letni mężczyzna – były radny z ramienia Sinn Fein.

Żona zamordowanego policjanta – który dzisiaj został uroczyście pochowany - apeluje zaś publicznie o pokój. Kate Carroll, której mąż Stephen został zastrzelony w poniedziałkowy wieczór mówi: „Mam nadzieję, że nigdy już nikt nie będzie musiał cierpieć, jak ja cierpię. Ci ludzie zrabowali ojca mojemu synowi, wnukom – dziadka, mamie – syna. Mnie zabrali część życia, której już nigdy nie będzie”. Dodaje, że jedyną nadzieją dla niej jest to, że mąż nie zginął na marne i jego śmierć będzie ostatecznym końcem terroru i wojny w Irlandii Północnej.

Apel żony policjanta – katoliczki – nie wpłynął niestety zbytnio na postawę najbardziej radykalnych republikanów. Eirigi, radykalne ugrupowanie polityczne uznające Sinn Fein za zdrajców idei wyzwolenia całej Irlandii spod brytyjskiego panowania, wydało oświadczenie, w którym nie odnosząc się wcale do ofiar zamachów oznajmia, że „nie wierzy, by aktualne warunki pozwoliły na skuteczną walkę zbrojną z brytyjskim okupantem”. Ugrupowanie to wcale nie ma marginalnej pozycji – ostatnio współorganizowało kontrparadę podczas oficjalnego powitania oddziałów wojskowych wracających do Belfastu z Afganistanu.

Policja wciąż bada też ślad samochodu z ładunkiem wybuchowym, zwłaszcza po sygnałach, że samochód – pułapka może być przeznaczony na cel znajdujący się w Anglii i Szkocji. Służby prowadzą m.in. dokładną kontrolę wszystkich pojazdów wjeżdżających na promy w Belfaście, w ostatnich dniach policjanci kontrolowali też Duncrue – przemysłową dzielnicę portową stolicy Irlandii Północnej.


Więcej info można znaleźć oczywiście na portalu, a ja z czystego lenistwa wrzuciłem jedno i tu i tu :]

Z ostatnich niusów to trzeci zatrzymany w sprawie policjanta jest. Ale też generalnie czuje się w powietrzu napięcie co to będzie dalej.

W dokach w Belfaście już cicho, w mieście wieje, piątek - więc w pubach widać że pełno, tylko w tym wietrze to palacze mają słabo, chociaż w jednym miejscu nawet stoliki były na zewnątrz, i siedziały te bidoki trzymając pokale w zmarzniętych łapach. A co, party party weekend.

W samym centrum pustawo. W City Hallu coś się obradowało, ale nie wiem co. Na pewno ważne, bowiem telewizja robiła komenta na zewnątrz ;]

A wogóle to było tak:

11.03.2009

Belfast zaprotestował



Niby środek tygodnia i godz. 13.00 to raczej fatalna pora urządzania demonstracji, ale jednak dzisiaj przed City Hallem było gdzieś trzy tysiące ludzi.



Były przemówienia - w jednym z nich padły słowa o tym, że ranny został "nasz brat z Polski", grał - lekko fatalnie - kobziarz, najbardziej przejmująca chwila gdy cały ten spory tłum w środku miasta nagle stanął w milczeniu.



Chwile ciszy były po każdym wystąpieniu, generalnie było dość poważna atmosfera. Czuć, że ci ludzie nie mają najmniejszej ochoty, by wrócił czas, gdzie Belfast był bardzo często w wiadomościach całego świata (a pamiętam z jakim niepojętym zdziwieniem oglądałem przed kilkunastoma laty newsy z konfliktu), gdy śmierć od kuli czy w zamachu stawał się ponurą codziennością, że mimo iż mogą się nie lubić, to jakoś nauczyli się żyć ze sobą.






W pokoju. I tego chcą. I grupka oszołomów nie ma prawa tego niszczyć.

To u góry to relacja bardziej oficjalna. A tu opis krótkiej teorii chaosu. Demonstracja, w tłumie chodzi się lawirując między ludźmi i powtarzając jak mantrę słowo "sorry" szuka się jakichś przebłysków obrazków. Się je próbuje złapać, się jest bezczelnym fotografując ludzkie twarze, codziennie wykonując taką czynność traci się perwersyjną przyjemność z zaglądanie w ludzkie twarze i szukanie w nich emocji.





Generalnie fajnie, śmiesznie, ludzie z telewizji najwyraźniej również tutaj srają i rzygają w sposób bardziej elitarny od innych, bo przywykli do władczych gestów usuwania ludzi z kadru nawet jak kamera nie pracuje, super super ale transparentów z napisami to jednak mogliby mieć więcej, dobra pełna karta zmieniamy zmieniamy i sru, a to już koniec to na trzy zdjęcia nie opylało się karty zmieniać heh. No dobra, to zrzucimy trochę materiału na portal, tup tup tup do Pawła, a tu [dużo naprawdę brzydkich wyrazów wykrzyczanych w czesiu, bo w domu dziecko jest małe co słowa takie nie powinno słuchać za bardzo] karta znikła. Oczywiście, nie było jej w kieszeniach, torbie kieszeniach ku%&# i nigdzie indziej. Olsniło mi, gdzie mi mogła uciec, no ale uznałem że skoro jest szansa jedna na sto (do pratchetowskiej jednej na milion cokolwiek brakowało, ale stwierdziłem, że zasada powinna obowiązywać) - to przecież na pewno ona tam będzie. Była, leżała jakieś 23 centymetry od miejsca, gdzie podle wysmyknęła mi się z kieszeni. I co najważniejsze, nie była walnięta.
Jaki z tego wniosek?
Ludzie po prostu nie patrzą pod nogi. Biblijnie też można: szukajcie a znajdziecie.
Lub - co ma wisieć, nie utonie

10.03.2009

Apdejt do słów poniżej

No i nie żyje kolejny mundurowy. Tym razem policjant. Zastrzelono go podczas wezwania na domową interwencję. Najprawdopodobniej była to pułapka - grupa mężczyzn zaczęła się dobijać do domu kobiety z katolickiej dzielnicy Craigavon - takiego klasycznego, wybudowanego w latach 60. miasta - domkowiska położonego kilkanaście kilometrów od Belfastu, ta zadzwoniła po policję, a gdzieś już czekał zaczajony gość z bronią. Policjant zginął na miejscu.
No i szybko też pojawiła się informacja, że do tej zbrodni przyznali się ludzie z Continuity IRA. Wygląda na to, że republikańskie ekstrema zebrały się na tyle, by przeprowadzić dwie najwyraźniej celowo przeprowadzone w krótkim odstępie czasu akcje. Teraz jeszcze marksiści republikańscy z INLA też powinni jakoś zawalczyć przeciwko "burżuazyjnemu brytyjskiemu okupantowi"...

Z racji że to wpis apdejtowany, to kolejna rzecz, którą znalazłem. I wychodzi na to, że moje niezbyt optymistyczne wizje nie są odosobnione:
Protestanccy politycy zaapelowali do ekstremistycznych ugrupowań reprezentujących ich stronę konfliktu, by nie atakowali katolików w akcie zemsty za śmierć żołnierzy i policjanta.

Reprezentująca w lokalnych władzach katolików Dolores Kelly ostrzegła, że Północnej Irlandii grozi eskalacja konfliktu. Zazwyczaj ataki IRA na siły bezpieczeństwa powodowały zamachy na katolicką ludność cywilną. "Spoglądamy w otchłań" - powiedziała Kelly, która należy do katolicko-protestanckiej komisji nadzorującej policję.


Politycy pokazują, że są zjednoczeni przeciw ekstremie. Na jednej konferencji wystąpili razem liderzy protestanckiej DUP, Sinn Fein oraz główny inspektor tutejszej policji. Na internetowych forach w całej Irlandii ludzie wyzywają sprawców zamachów od ostatnich, wielu młodych katolików z Północy deklaruje, że zgłoszą się do służby w policji właśnie po tym zamachu na policjanta. Ludzie nie chcą tu już wojny. Tylko może komuś zależy, by ją rozpętać na nowo?

Jutro demonstracja pokojowa w Belfaście, zobaczymy ile przyjdzie ludzi.

8.03.2009

Czas zabijania powrócił?

Wygląda na to, że w sobotni wieczór skończyć się mogła sielanka w Irlandii Północnej Tu relacja protestanckiego raczej Belfast Telegraph,, tutaj - "Irish Times" z republiki , tu BBC. W każdym razie nie liczę na to, że po ataku na bazę wojskową pod Antrim nie zginą wkrótce kolejni ludzie. Bilans sobotniego wieczoru jest ponury. Dwóch młodych żołnierzy nie żyje, Marcin, który miał pecha mieć akurat tego wieczoru dyżur w Domino Pizza walczy o życie.

Kolejny raz wrócę do rozmów z Paulem, Irlandczykiem, który naprawdę dużo tutaj przeżył i dużo wie. Siedzieliśmy nad guinnessami, Paul opowiadał mi półgłosem - bo nie są to tutaj popularne tematy rozmów pubowych - o horrorze The Troubles. O tym, jak w tamtych latach żyło się ze świadomością, że może właśnie się jest celem. O tym, jak wracał któregoś dnia piechotą z Belfastu do Bangor, bo IRA urządziła "krwawy piątek", podkładając kilka bomb w różnych miejscach Belfastu - m.in na dworcu autobusowym, zabijając dziewięć osób i raniąc ponad 130. - Odwróciłem się i popatrzyłem na Belfast. Wyglądał jak miasto w stanie oblężenia. Policja, wojsko, dymy unoszące się nad centrum - mówił, dodając że ma nadzieję, że już nigdy nie będzie oglądał podobnych obrazków. Potem jednak zastanowił się chwile i dodał: Wiesz, tutaj z ludźmi dzieje się coś dziwnego. Co kilkanaście lat ogarnia ich jakieś szaleństwo. I boje się, że to może wrócić.

Wiele osób twierdzi, że póki tutejsi pogrążeni byli w konsumpcji, był spokój. Była praca, były pieniądze, można było kupować, brać kredyty, schlewać się w weekendy. Ateraz konsumpcja się kończy i zaczyna się kryzys. "Who`s your enemy" zapytali jakiś czas temu dwaj młodzi katolicy podczas towarzyskiej pogawędki na basenie w Belfaście. Wróg musi być. Czyli najwyraźniej pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków też jest naznaczone, mimo, że gdy wybuchały ostatnie bomby dopiero zaczynali chodzić do szkoły. Mimo, że od ponad dekady trwa pokój.

Oczywiście, nie było roku, by przynajmniej kilka osób nie traciło życia w związku z konfliktem. Dzisiaj na Sky News jakiś facet wyliczał, że w najbardziej krwawym roku The Troubles zginęło w Belfaście blisko trzysta osób, teraz liczba takich zbrodni to "zaledwie" kilka rocznie. No ale od dziesięciu lat nie zabito brytyjskiego żołnierza. A sobotnia akcja wskazuję na mimo wszystko poważną sprawność bojówki która tego dokonała. Czyli struktury radykałów mogą być całkiem rozbudowane.

Bo przecież amatorzy nie mieliby chyba takich nerwów, by dobić ofiary. A tutaj tak wyglądało. Seria po tłumku stojącym przy bramie, a następnie kilka strzałów do żołnierzy "dla pewności". Poza tym, skądś musieli wiedzieć, że jedzie pizza dla wojaków. Bo nie wiem, czy krążyli licząc na szczęśliwy traf, a przecież stanie przed bramą koszarów raczej nie wchodziło w tym wypadku w rachubę...

No i kluczowe pytanie - czy apel liderów protestanckich partii do społeczności unionistyczno - protestanckiej zostanie wysłuchany. Apelowali oni o nie podejmowanie żadnych działań odwetowych wobec republikańskich społeczności. Lojaliści jednak ostrzegają, że republikanie muszą dobitnie pokazać, że nie wspierają ekstremistów. Czyli oznacza to najprawdopodobniej tyle: Albo orientujecie się w tym co się u was dzieje i oddacie tych ludzi policji na tacy, albo nie wiecie (lub nie chcecie) i wtedy my ich samy poszukamy po swojemu. A że i tu po drodze mogą oberwać niewinni ludzie, to inna bajka.

Ci, co przyznali się zamachu - czyli członkowie Real IRA - otwarcie mówią, że ich polityczne drogi prowadzące do zjednoczonej Irlandii nie interesują. "Widzimy, że taka droga nie doprowadziła do niczego" - twierdzą. Dla nich Porozumienie Wielkopiątkowe jest zdradą, zdrajcami są Gerry Adams i Martin McGuinness, którzy mieli zapomnieć o ideałach wolnej Irlandii siadając do stołu rozmów z okupantem. Dla RIRA rozwiązanie jest jedno - Brytyjczycy po prostu mają się wynieść z Irlandii. Jeśli zrobią to w drewnianych pudłach, to tym większa radość tych ludzi. dzisiaj, przyznając się do zamachu powiedzieli dziennikarzowi że nie żałują ani śmierci żołnierzy, ani obrażeń u dostarczycieli pizzy. "Oni kolaborowali z brytyjskim okupantem" - ciekawa fraza, zwłaszcza dla nas w kontekście Marcina

No ale oczywiście pojawiają się też zupełnie dzikie teorie - że to wszystko to robota... brytyjskich służb specjalnych. Najpierw był wywierany nacisk medialny - o narastającym zagrożeniu "republikańskich dysydentów", potem o konieczności zaangażowania wojskowego wywiadu do zbierania informacji o radykałach, no a teraz w końcu doszło do zamachu. Przeprowadzonego, jak już wcześniej pisałem, z dość dużą bezwzględnością. Zresztą - infiltracja oddziałów paramilitarnych z jednej i drugiej strony przez służby to temat na odrębną historię. Ale wracając do spiskowej teorii, to jeśli wziąć ją na serio, nasuwa się pytanie - po co? Cóż, dzisiaj w niusach informacje o credit crunchu były daleko w tyle. Może to sposób na to by ludzie przestali się martwić o zbytki, a zaczęli się martwić o życie? Jak będzie wojsko na ulicach, to z drugiej strony nie tak łatwo będzie też o przeprowadzenie demonstracji przez tych, którzy tracić będą pracę. Takie dość szalone spekulacje, zdecydowanie znacznie bliżej realizmu jest jednak wersja republikańskich radykałów.

W każdym razie ulsterskie demony znów zaczynają przeciskać się przez szpary między kratami klatki. To, że większość ludzie jest przerażona wizją powrotu The Troubles, nie ma niestety znaczenia. Grupka zdeterminowanych radykałów z obu stron barykady może wystarczyć, by wrócił czas zabijania. Bo lepiej nie liczyć na to, że na pewno będzie dobrze - to życie i Ulster, a nie historie z happy endem.

To takie notki na bieżąco, jutro będę może znał więcej szczegółów po rozmowach z lokalsami.

3.03.2009

Black Stuff (02)



Bednarze, produkujący te beczki musieli... być kawalerami. Dzisiaj nie ma już drewnianych beczek, więc i takie wymogi poszły do lamusa. Ale wciąż żyją nestorzy bednarskiego klanu, a jeden z najstarszych, dzisiaj już ponad dziewięćdziesięcioletni staruszek twierdzi, że w dobrej kondycji utrzymuje go właśnie codzienna szklaneczka guinnessa, która zresztą wraz z darmowym posiłkiem przysługuje mu dożywotnio w przyzakładowej kantynie.

Sir Arthur Guinness wprowadził zresztą w swym browarze coś, co dzisiaj byłoby wręcz modelowym przykładem zabezpieczenia socjalnego w zakładzie pracy. Zapewnienie mieszkania, zapewnienie pracy dla kobiet po śmierci męża, bardzo dobre zarobki, dbanie o swych pracowników również na emeryturze - no ale trudno się dziwić, skoro draught i stout błyskawicznie stały się handlowymi przebojami. Guinness idealnie wstrzelił się w rynek - w Irlandii wówczas piwo było marne (w sumie do dzisiaj poza guinnessem tutejsze browary szału nie robią), a do tego udało mu się szybko podbić angielski rynek. No a wtedy było z górki...

Do tego trzeba dodać jeszcze fachowców od marketingu - a o tym w kolejnych odcinkach. Poniżej mały przykład budowania otoczki - wzorów firmowych szklanek, kufli i pokali są dziesiątki, jeśli nie setki. Na poniższej fotografii mają one jedną wadę - są puste...