7.11.2008

Długa droga do prawdy...

Nie narzekajmy na polski wymiar sprawiedliwości. Albo inaczej - narzekajmy, i nie miejmy złudzeń, że w sprawach, gdzie prawda nie jest wygodna dla nikogo, dochodzenia ciągnąć się będą latami. Co prawda temat kolejny związany z "The Troubles", czyli znów blablanie historyczno-medialne, no ale to ostatnio jakoś mi w oko wpada i spokoju nie daje...
W 1972 - dokładnie 30 stycznia - roku oddział brytyjskich komandosów zabił w północnoirlandzkim Derry czternastu bezbronnych cywili, uczestników pokojowej demonstracji w obronie praw człowieka. Do dzisiaj nie udało się zamknąć ostatecznie dochodzenia w tej sprawie.
W ostatnich dniach oburzenie wywołała informacja przewodniczącego speckomisji prowadzącej wznowione śledztwo w sprawie „Krwawej Niedzieli”, że nie będzie w stanie dostarczyć raportu w tym roku – mimo że od ponownego rozpoczęcia dochodzenia minęła dekada, a od przesłuchania ostatniego świadka – cztery lata.



„Krwawa Niedziela” to jedna z najczarniejszych kart we współczesnej historii Irlandii Północnej i Wielkiej Brytanii. 30 stycznia 1972 roku służący w Derry żołnierze brytyjscy z 1 Regimentu Spadochroniarzy otworzyli ogień do nieuzbrojonych uczestników pokojowej demonstracji – w której uczestniczyli w zdecydowanej większości katoliccy mieszkańcy miasta – występującej w obronie praw człowiek i protestującej przeciwko wprowadzeniu prawa umożliwiającego aresztowanie każdego Irlandczyka tylko na podstawie samych podejrzeń o działalność terrorystyczną. Na miejscu zginęło 13 osób, czternasta zmarła w szpitalu. Wszyscy zabici to mężczyźni – chociaż w przypadku sześciu z nich, którzy nie mieli jeszcze skończonych siedemnastu lat, bardziej właściwe byłoby określenie: chłopcy. Żołnierze strzelali, by zabić – wszystkie ofiary miały rany postrzałowe w górnej części tułowia i głowach. Poza tym jeszcze kilkanaście osób zostało postrzelonych, ale przeżyło.

Krwawa Niedziela była katalizatorem konfliktu – terror stosowany przez obie strony osiągnął szybko niespotykaną skalę, liczbę ofiar „The Troubles” niedługo już zaczęto liczyć w setkach. A dowódca akcji, pułkownik Derek Wilford, został odznaczony przez królową Elżbietę II. Wilford do dzisiaj broni swych żołnierzy, twierdząc, że działali oni w regułach wojny.
Rodziny ofiar do dzisiaj zaś nie są w stanie doczekać się odpowiedzi, dlaczego zginęli ich bliscy. Media na Wyspach poinformowały właśnie, że specjalna komisja, która prowadzi wznowione dochodzenie – w marcu 1972 pierwsze „wykazało”, że akcja była usprawiedliwiona i przeprowadzona została w obronie własnej żołnierzy, mimo że nie udowodniono, iż demonstranci w jakikolwiek sposób atakowali żołnierzy, a do tego żaden ze spadochroniarzy nie odniósł najmniejszych obrażeń – oznajmiła, że raportu nie będzie w tym roku. Prace przeciągną się więc do 2009 roku, kiedy minie dziesięć lat od wznowienia śledztwa i cztery lata od przesłuchania ostatniego świadka.
John Kelly, którego brat Michael został zastrzelony podczas demonstracji nie kryje swego oburzenia w rozmowie z dziennikarzem „The Times”. - Jesteśmy jednocześnie zdumieni, rozbici wewnętrznie jak i coraz bardziej wściekli kolejnym opóźnieniem – mówi.
Przewodniczący komisji, Lord Saville of Newdigate, przysłał wszystkim członkom rodzin pisemne zawiadomienie o opóźnieniach połączone z przeprosinami i wyjaśnieniem, iż „źle oszacowano potrzebny na pracę czas”. Ale zwłoka oburza nie tylko bezpośrednich zainteresowanych poznaniem prawdy. Ujawniono bowiem, że koszta dotąd przeprowadzonych prac komisji przekroczyły 180 milionów funtów – z czego połowa to honorarium zaangażowanych w sprawę prawników. To rozwścieczyło nawet konserwatywnych polityków Irlandii Północnej, którzy uważają, że przewlekanie sprawy to efekt chciwości prawników.
Przedłużenie śledztwa o rok oznacza, że opinii publicznej raport w sprawie Krwawej Niedzieli przedstawiony zostanie najwcześniej na początku 2010 roku – po tym, jak zapoznają się z nim władze Irlandii Północnej.
Ostatnio Martin McGuinness, jeden z liderów IRA, a dzisiaj polityk Sinn Fein, oświadczył, że okazuje się, najkosztowniejsze w dziejach współczesnej Wielkiej Brytanii dochodzenie było niepotrzebne. Zamiast niego wystarczyłyby, zdaniem McGuinnessa, oficjalne przeprosiny brytyjskiego rządu.
Słowo „Przepraszamy za Derry” w Londynie nie padły jednak nigdy.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Fajne relacje, naprawdę z przyjemnością wchodzę na tę stronę.
Pozdrawiam przy okazji AW

Anonimowy pisze...

Marko M. -Tu byłem. ;)

Leniu pisze...

Ostatnio oglądałem filmik stylizowany na dokumaent o tym "wydarzeniu". Powiem Ci stary, że włos na głowie dęba staje, z drugiej strony, w Polsce też mamy niezgorszą tradycję w strzelaniu do odemonstracji i demostrantów :D
Pozdro