6.05.2009

Rok

Dzisiaj mija rok, od chwili kiedy znalazłem się w tym ciekawym zakątku. Dla "weteranów" emigracji, tych, którzy przyjechali do UK czy Irlandii na unijnej fali jeden rok przy ich pięciu jest jubileuszem zabawnym zapewne. "Ooo, to ty jeszcze zielony jesteś..." często pada przy rozmowach z zasiedziałymi już tutaj rodakami, którzy dodają, że tak naprawdę po drugim roku człowiek zaczyna miewać kryzysy. "Bo pierwszy rok to jedziesz na entuzjazmie".

Z tym entuzjazmem to różnie bywa. Rok to przysłowiowa kupa dni, godzin i często wkurzających minut spędzanych w miejscu, gdzie tak naprawdę zawsze będzie się gościem. Dlatego kiedy słyszę opinie: "Ja tu czuję się jak u siebie" to zawsze trochę mi się brew podnosi ze zdziwienia. Bo po pierwsze Norn-Iron daleko do wielokulturowości takiego Londynu (a ta wielokulturowość wcale nie musi też oznaczać wielkiej tolerancji i otwarcia miejscowych), bo nawet po kilku latach trudno jest wejść w sposób myślenia, zachowania i wszystkie obyczaje miejscowych, bo bez perfekcyjnej znajomości języka trudno bawić się chociażby we wszelkie gry półsłówek, aluzje i inne przekazywanie myśli z ludźmi, którzy urodzili się tu i tu żyją - a nie znam nikogo spośród rodaków, który by mówił perfekcyjnie w miejscowym narzeczu angielskiego. Bo do tego, mimo, że jesteśmy w wielu cechach (przeważnie tych paskudniejszych) podobni do siebie, to jednak Polacy i Irlandczycy, Ulsterczycy, czy jak zwał mieszkańców północy Zielonej Wyspy z innych zupełnie kręgów kulturowych jesteśmy.

Tyle na początek uwag rocznicowych. Wieczorem dopiszę więcej. Bo tak się złożyło, że i Ela przyjechała do Six Counties akurat na jubileusz mój (no popatrz, nieźle to sobie JKM zaplanowała ;) ), i ma być dzisiaj przyjazdem w Bangorii, poza tym jeszcze jakieś spotkanie w Stormoncie - oczywiście pod pozorem inauguracji Tygodnia Kultury Polskiej, ale wiem wiem, nagle wszyscy krzykną "supraaaaajs" i zacznie się party, huehuehue.

Także tu będzie jeszcze dzisiaj apdejt.
Dzisiaj ;] No to byłem optymistą huehuehuehue :)
W każdym razie serdeczne podziękowania dla Sylwii i Pawła za współudział w spontanicznym wieczorze pod nazwą "in vino veritas". Pomiędzy opróżnianiem kolejnych produktów winnic z Włoch i Republiki Południowej Afryki udało nam się jeszcze trafić na wernisaż współczesnej polskiej sztuki połączony z performancem (nędza performans, nędza, nie takie rzeczy się widziało swego czasu w Krzyżakowie, gdzie ludzie uprawiali nawet sztukę womitoryjną...) w Ormeau Bath Gallery. No i w sumie potem nagle zrobił się piątek... :)

No a tak to pokrótce wyglądało:







1 komentarz:

Anonimowy pisze...

no, no coś się opierniczasz, rocznice odnotowałeś i stop?