11.03.2009

Belfast zaprotestował



Niby środek tygodnia i godz. 13.00 to raczej fatalna pora urządzania demonstracji, ale jednak dzisiaj przed City Hallem było gdzieś trzy tysiące ludzi.



Były przemówienia - w jednym z nich padły słowa o tym, że ranny został "nasz brat z Polski", grał - lekko fatalnie - kobziarz, najbardziej przejmująca chwila gdy cały ten spory tłum w środku miasta nagle stanął w milczeniu.



Chwile ciszy były po każdym wystąpieniu, generalnie było dość poważna atmosfera. Czuć, że ci ludzie nie mają najmniejszej ochoty, by wrócił czas, gdzie Belfast był bardzo często w wiadomościach całego świata (a pamiętam z jakim niepojętym zdziwieniem oglądałem przed kilkunastoma laty newsy z konfliktu), gdy śmierć od kuli czy w zamachu stawał się ponurą codziennością, że mimo iż mogą się nie lubić, to jakoś nauczyli się żyć ze sobą.






W pokoju. I tego chcą. I grupka oszołomów nie ma prawa tego niszczyć.

To u góry to relacja bardziej oficjalna. A tu opis krótkiej teorii chaosu. Demonstracja, w tłumie chodzi się lawirując między ludźmi i powtarzając jak mantrę słowo "sorry" szuka się jakichś przebłysków obrazków. Się je próbuje złapać, się jest bezczelnym fotografując ludzkie twarze, codziennie wykonując taką czynność traci się perwersyjną przyjemność z zaglądanie w ludzkie twarze i szukanie w nich emocji.





Generalnie fajnie, śmiesznie, ludzie z telewizji najwyraźniej również tutaj srają i rzygają w sposób bardziej elitarny od innych, bo przywykli do władczych gestów usuwania ludzi z kadru nawet jak kamera nie pracuje, super super ale transparentów z napisami to jednak mogliby mieć więcej, dobra pełna karta zmieniamy zmieniamy i sru, a to już koniec to na trzy zdjęcia nie opylało się karty zmieniać heh. No dobra, to zrzucimy trochę materiału na portal, tup tup tup do Pawła, a tu [dużo naprawdę brzydkich wyrazów wykrzyczanych w czesiu, bo w domu dziecko jest małe co słowa takie nie powinno słuchać za bardzo] karta znikła. Oczywiście, nie było jej w kieszeniach, torbie kieszeniach ku%&# i nigdzie indziej. Olsniło mi, gdzie mi mogła uciec, no ale uznałem że skoro jest szansa jedna na sto (do pratchetowskiej jednej na milion cokolwiek brakowało, ale stwierdziłem, że zasada powinna obowiązywać) - to przecież na pewno ona tam będzie. Była, leżała jakieś 23 centymetry od miejsca, gdzie podle wysmyknęła mi się z kieszeni. I co najważniejsze, nie była walnięta.
Jaki z tego wniosek?
Ludzie po prostu nie patrzą pod nogi. Biblijnie też można: szukajcie a znajdziecie.
Lub - co ma wisieć, nie utonie

3 komentarze:

inzela pisze...

prawie reporter wojenny:)Ty tam uważaj na siebie, co będziesz się narażał w nie swojej wojnie!

Kizhook on Tour pisze...

oj tam oj tam, za dużo tvn vierundzwanzig oglądaqcie :)

Anonimowy pisze...

Fajna relacja a tak BTW
Jak to mawiał Grigoryj "Moja wojna, Twoja wojna, Nasza wojna..." no w koncu Naszego postrzelili :)