31.01.2011

Klątwa Irlandii Północnej

Irlandia Północna jest w szoku – w ciągu ostatnich dni samobójstwo popełniły tu... dzieci. Jedenastoletnia dziewczynka odebrała sobie życie w miniony czwartek, trzynastolatek zmarł w piątek. Samobójstwa młodzieży to dramatyczny problem tego kraju.

Nikt nie wie tak naprawdę, dlaczego to się dzieje. Dlaczego młodzi ludzie w Irlandii Północnej nagle przestają chcieć żyć, kiedy tak naprawdę całe życie jest jeszcze przed nimi. Irlandia Północna jest na trzecim miejscu w Europie pod względem średniej liczby samobójstw w populacji. Co niepokojące, liczba wzrasta z roku na rok. I dzieje się tak od lat. Dlaczego? O tym może spróbuję napisać na końcu.

Najpierw suche fakty. Cała Irlandia – ze szczególnym w niej miejscu Północy - ma jeden z najwyższych w całej Unii wskaźnik samobójstw młodych ludzi. Tylko w 2008 roku popełniły samobójstwo w N.I. 282 osoby. Mając na uwadze, iż populacja generalna Irlandii Północnej to niewiele więcej, niż 1,2 miliona mieszkańców dane robią się dość mroczne. Tylko podczas ostatnich wakacji w rejonie Belfastu na samobójczą śmierć zdecydowało się blisko trzydzieścioro nastolatków.

W niektórych miejscach w Belfaście jest jeszcze gorzej – według słów lidera Sinn Fein, w katolickich dzielnicach Zachodniego i Północnego Belfastu tylko w 2010 roku odebrało sobie życie 21 młodych ludzi. Młodych, to znaczy poniżej 25 roku życia. Prawie dwie trzecie zabijających się mieszkańców Irlandii Północnej to mężczyźni do 35 roku życia. - Więcej młodych ludzi ginie z własnej ręki, niż na skutek wypadków drogowych – mówił Gerry Adams w październiku 2010 na specjalnym czuwaniu poświęconym pamięci kolejnej ofierze samobójstwa. O Ardoyne pisałem „ostatnio” - to jest przy okazji jednego z ostatnich wpisów, opowiadających o lipcowych zamieszkach w tej części północnego Belfastu. To miejsce zasługuje jednak na osobną poważną opowieść. To jedno z miejsc w Belfaście, gdzie liczba samobójstw znacznie przekracza i tak wysoką lokalną średnią. Polecam wyguglanie fotocastu „Ardoyne Suicides”. Linka nie daję, bo aktualnie jest niedostępny – mam nadzieję, że zniknął z sieci tylko na czas jakiś, bo dokument jest poruszający.

Samobójstw jest coraz więcej, zwłaszcza wśród młodych mężczyzn. A teraz zaczynają zabijać się dzieci. Ciara Doherty miała 11 lat. Rodzina znalazła ją martwą w łazience w piątkowy wieczór. Dzień wcześniej koleżanka znalazła 13 letniego Martina Rooneya, chłopak zmarł po przewiezieniu do szpitala. Obydwoje mieszkali na obrzeżach zachodniego Belfastu. Ona w porządniejszej dzielnicy, on na bardziej socjalnym osiedlu. Jeśli klikniecie tutaj, i użyjecie ludka, by zobaczyć obraz ulicy przy punkcie A, zobaczycie charakterystyczną dla biedniejszych osiedli grupkę małolatów, przypatrujących się obcym – a samochód wujka G. wygląda zaiste jak pojazd obcych. Być może jedna z postaci z zamazanymi twarzami to właśnie Marty?...

Dorośli są przerażeni. Nikt nie wie, dlaczego tak się stało. Podobno Ciara była zastraszana w szkole, sąsiedzi opisują, że była mała, cicha, spokojna i nie wyglądała nawet na swój wiek.

W piątek skończyła ze sobą również 31-letnia Karen Cromie. Sportowiec, uczestnik Igrzysk Paraolimpijskich, była w kadrze Wielkiej Brytanii na wioślarskie zawody w 2012 roku w Londynie. Z jej biografii wynika, że zdawała się być pełna życia i planów. Tymczasem już raz próbowała skoczyć z wiaduktu nad autostradą z Bangor do Belfastu (dla miejscowych: tam gdzie się wjeżdża do Ikei, leżą kwiaty u góry), raz udało się ją powstrzymać, w piątek mimo pracy policyjnego negocjatora – skoczyła... W piątek zabił się też 20-latek w północnym Belfaście...

Wygląda to na klątwę, która toczy Irlandię Północną. Jakby teraz, już ponad dekadę po zakończeniu konfliktu coś wciąż domagało się krwi i cierpienia. Jakby to miejsce było przeklęte. Można wyśmiać trochę taki mistycyzm, ale już kiedyś tu wspomniałem, że Irlandia jest pełna duchów... Bardziej naukowo – to nieszczęsna szerokość geograficzna z długimi wieczorami i małą ilością słońca, deszcze, wiatry i depresyjny klimat. Do tego brak perspektyw dla młodych ludzi, którzy mają marne szanse wyrwania się z piekiełka socjalnych osiedli. Do tego swoisty kodeks egzekwowany przez „silnorękich” na takich osiedlach – pobicia przez ugrupowania paramilitarne są właśnie jedną z głównych przyczyn samobójstw młodych mężczyzn, problemy z narkotykami i alkoholem, brak zajęć, pracy, co daje kolejny brak perspektyw...



Ale dlaczego zabijają się dzieci? Dlaczego zabija się młody chłopak, który zaczyna właśnie obiecującą karierę bokserską? Dlaczego zabijają się młodzi ludzie z może nie za bogatych, ale „normalnych”, spokojnie żyjących rodzin bez większych zdawałoby się problemów. Tego w Irlandii Północnej nikt nie wie.

30.01.2011

Wokół rocznicy Krwawej Niedzieli...

Dzisiaj mija 39 lat od Krwawej Niedzieli. I to pierwsza rocznica, podczas której rodziny ofiar mogły przejść trasą, pokonaną przed laty przez uczestników pokojowego marszu rozstrzelanego przez brytyjskich komandosów z poczuciem jakiejś dziejowej sprawiedliwości. Kilka miesięcy temu zakończyło się dochodzenie Lorda Saville w sprawie przyczyn i przebiegu Krwawej Niedzieli. Swego czasu wspominałem o tym na tym blogu, niedługo postaram się w ramach uzupełnień szerzej napisać o całym postępowaniu, jego wynikach i wielu kontrowersjach temu towarzyszących. Ważne jest jedno: państwo brytyjskie przyznało oficjalnie, że akcja komandosów była NIEPRAWNA I NIEUPRAWNIONA. Premier Wielkiej Brytanii powiedział w Izbie Gmin: Przepraszamy. Życia to oczywiście nikomu nie wróci, ale na pewno było to wielki symbol zmian.

Ale oczywiście nie ma tak, że od razu jest kolorowo i dobrze. Ogłoszenie wyników postępowania i przeprosiny rządu nie spodobały się przedstawicielom unionistycznej części mieszkańców tej części wyspy. Zaczęły się podnosić głosy, że skoro wydane zostały grube miliony na to postępowanie, to należy teraz przeprowadzić kolejne dochodzenia mające wyjaśnić okoliczności masakr dokonanych przez IRA. Bloody Friday w 1972 roku w Belfaście (9 zabitych, 130 rannych), 21 zabitych w ataku bombowym w Birmingham w 1974 roku, 10 protestanckich robotników rozstrzelanych na poboczu drogi w południowym Armagh w 1976 roku... - to tylko kilka z brzegu przykładów. Rozumiejąc jednak ból rodzin ofiar trudno się oprzeć wrażeniu, że część z probrytyjskich polityków nie rozumie – albo udaje, że nie rozumie – istoty sprawy: wtedy w Derry z jednej strony byli uczestnicy pokojowego protestu, a z drugiej strony siły zbrojne państwa. W przypadku IRA sprawcami była organizacja zbrojna za którą nie stało państwo.

Marsz w Derry miał być w tym roku ostatnim. Część rodzin zdecydowała, że po zamknięciu dochodzenia Saville`a taka forma demonstrowania pamięci ofiar nie będzie już konieczna. Za rok jednak 40 rocznica. Nie zdaje mi się, by wszyscy zgodzili się na to, by nie iść już trasą, którą przed 39 laty przerwały strzały brytyjskich Para, by poprzestać tylko na nabożeństwie i składaniu kwiatów. Zresztą – zobaczymy za rok...

Tymczasem w okolicach życie toczy się „po staremu”. Nie dalej jak pod koniec zeszłego tygodnia przez ponad dwie doby jedna z głownych arterii północnego Belfastu – Antrim Road – sparaliżowana była z powodu alarmu bombowego. Z reguły takie sprawy załatwiane są dość szybko, tu jednak, jak się okazało, sprawa była poważniejsza. Najpierw poszedł sygnał o samochodzie – pułapce. Nie do końca jasno określono, gdzie stoi „niespodzianka”. Policja znalazła podejrzane auto, zaczęła je badać, ale w tym czasie doszła kolejna informacja – że to jest właśnie pułapka na służby bezpieczeństwa: kiedy saperzy i policjanci badaliby podejrzane auto, odpalany miał zostać drugi ładunek, znajdujący się w bezpośredniej odległości. Podobno ładunek nie został odpalony, bo przy policjantach stała kobieta z katolickiej dzielnicy Ardoyne... Lokalna prasa twierdzi, że za wszystkim stoją członkowie Oglaigh nahEireann, ugrupowania paramilitarnego uważającego Sinn Fein za zdrajców sprawy irlandzkiej. Kierownictwo ONH udzieliło jakiś czas temu wywiadu reporterowi „Belfast Telegraph”. Wynika z niego, że uważają się za „armię ludową”, i stawiają sobie za ostateczny cel demokratyczno – socjalistyczną republikę 32 hrabstw. „Brits out is simply not good enough”(...) Można z jednej strony pokręcić głową słysząc o demokratyczno - socjalistycznej republice. Jednak pisałem już tu parę razy, że ruch nacjonalistyczny w Irlandii Północnej od zawsze mniej lub bardziej skręcał w lewą stronę. Przy kryzysie, który pogruchotał Irlandię bardzo mocno i który również tutaj daje się we znaki – a co będzie po kwietniu, kiedy w życie zaczną wchodzić wszelkie budżetowe cięcia, to można się tylko zastanawiać – poglądy lewicowe również rosną w siłę: wszak gdyby nie pazerni bankierzy i krwawi kapitaliści, to już niedługo, niedługo Irlandia byłaby zjednoczona pod trójkolorowym sztandarem „celtyckiego tygrysa”... - tak myślało na pewno wielu. Tymczasem jest jak jest. A jak będzie w 2011 – zobaczymy. W maju są lokalne wybory, po nich może na przykład dojść do sytuacji, że premierem po raz pierwszy w dziejach zostanie ktoś z Sinn Fein. Na samą myśl o tym unioniści budzą się z krzykiem. Pytanie jednak, czy Sinn Fein samo chciałoby przejść z wygodnej roli bycia niby u władzy (wicepremier McGuinness), ale jednak też trochę w opozycji (bo wiadomo, jest jak jest, ale Brytyjczycy to nie są nasi...). Gdyby do tego doszło, to byłby moment na prawdę historyczny.

Poczekajmy zresztą do maja. Kontynuując wątek pt. "tymczasem w okolicach" - tymczasem w okolicach Lurgan w sobotnią noc doszło do tradycyjnych zabaw ulicznych. Ktoś zadzwonił, że na ulicy jest bomba, przyjechała policja, przywitana przez okolicznych młodych ludzi kamieniami, butelkami z benzyną i tego typu utensyliami. Sześć samochodów lekko uszkodzonych. Czyli jak na tutejsze warunki - zupełny lajcik. Bo jeszcze zimno jest w nocy, przyjdzie wiosna, zaczną się zabawy całonocne...

25.01.2011

Kilka słów od miejscowego...

FRANKIE GALLAGHER – jeden z najważniejszych lojalistycznych polityków w Irlandii Północnej, nie będący jednak bezpośrednio zaangażowany w bieżącą działalność rządową. Jeden z liderów Ulster Political Research Group (UPRG), będącej polityczną nadbudową Ulster Defence Association. Gallagher bardziej niż z politycznych salonów znany jest z wieloletniej pracy jako pracownik społeczny – community worker. Jako rzecznik UPRG to właśnie on oficjalnie ogłosił w 2003 roku zawieszenie broni przez UDA. W 2004 roku uczestniczył w historycznym spotkaniu przywódców lojalistycznych organizacji z premierem Republiki Irlandii.
Znany jest z twardej walki z problemem narkotyków i przestępczości w społeczności lojalistycznej. Zaangażowany jest też w projekty umożliwiające powrót do normalnego życia w społeczeństwie byłym więźniom – członkom organizacji paramilitarnych z obu stron konfliktu. Ostatnio, w ramach projektu Charter for Northern Ireland działa m.in. na rzecz integracji środowiska emigrantów żyjących we wschodnim Belfaście – w przeważającej części Polaków – z miejscowymi.



- Urodziłem się w Belfaście. Wychowałem się na Newtownards Road, w rejonie, gdzie dzisiaj znajduje się Freedom Corner. Wtedy to była moja część ulicy. Byłem jednym z dwanaściorga rodzeństwa. Dwoje z nich zmarło w wieku kilku lat, dziesięcioro nas przeżyło. Teraz też mam liczną rodzinę – sześcioro dzieci, dwie wnuczki. Można powiedzieć, że jestem „family man”.

- Moje dzieciństwo nie było łatwe. Moja rodzina była biedna. Nie było nas stać na dużo rzeczy, nie mieliśmy nigdy dużo jedzenia. Wychowywaliśmy się w małym ciasnym domku, z dwiema sypialniami i kuchnią. Było ciężko. Od dziecka pamiętam, że zawsze w Belfaście byli i protestanci i katolicy. Ale wtedy ludzie nie byli tak podzieleni, jak jest to teraz. Wszyscy byli ciężko pracującymi ludźmi, twardymi, nie bojącymi się walki czy rywalizacji. Ludzie ze wschodniego Belfastu nie przepadali za tymi z zachodniego, ale nie był to niechęć protestanta do katolika, nie było to żadne sekciarstwo. Jedna dzielnica nie lubiła drugiej, jak w każdym mieście. Pamiętam jako chłopiec, jak do portu przypływało dużo okrętów Royal Navy. W okolicach doków można było spotkać wielu marynarzy. Pamiętam, że to było dobre chwile, radosne czasy. Nie było kłopotów, nie było „Troubles”. Zresztą, jak byłem chłopcem to nawet nie wiedziałem co to znaczy rzymski katolik i kto to jest.

- Dla mnie konflikt rozpoczął się w 1970 roku. Miałem wtedy dwanaście lat. Pamiętam, jak chodziliśmy wtedy z kolegami na koniec Newtownards Road. Kręciliśmy się wokół pubów, czasem udało się nam dostać kilka pensów, kiedy uzbierało się trochę pieniędzy, szliśmy do chip-shopu po jedzenie. Któregoś wieczoru byliśmy koło pubu, kiedy zobaczyłem błękitne błyski i usłyszałem huk dobiegający od strony katolickiego kościoła św. Mateusza. Uświadomiłem sobie, że ktoś strzela, ktoś strzela z karabinu maszynowego. Strzelano na drugą stronę ulicy, w mężczyzn, którzy stali przed pubem. Ktoś kazał nam uciekać do domów, a rano dowiedzieliśmy się, że zabito dwóch ludzi, rannych zostało chyba dwadzieścia siedem osób. To był początek ataków IRA na protestancką społeczność. To był tez początek konfliktu dla mnie osobiście. Znałem jedną rodzinę, która wtedy kogoś straciła. A potem zaczęło się coś, co nazywało się „wet za wet” - postrzelenia i zabójstwa. Kiedy ktoś zabił kogoś z jednej społeczności, w odwecie zabijano kogoś z drugiej i potem znowu - „tit for tat”, wet za wet... Pamiętam, że to było przerażające...

- To były straszne czasy. Przypominam sobie, jak czas, kiedy do Belfastu wkroczyło brytyjskie wojsko. Wtedy rozpoczęły się masowe przeprowadzki protestantów i katolików. Ludzie opuszczali swe domy, by przenieść się tam, gdzie żyli ludzie z ich religii. Katolicy zaczęli mieszkać razem, protestanci tak samo. Wtedy zaczęły się najgłębsze podziały. Armia przyszła, by chronić katolicką społeczność, pamiętam jak mieszkańcy katolickiej dzielnicy przygotowywali im kawę i herbatę, jak częstowali żołnierzy. Ale też pamiętam, jak jeden wojskowy posterunek został wysadzony w powietrze. Kiedy zacząłem dorastać, gdzieś między 1972 a 1974 rokiem, byłem świadkiem śmierci pięciu moich bliskich kolegów. Ginęli tuż obok mnie. Ginęli zastrzeleni przez brytyjską armię. Nie zginęli zabici przez IRA albo przez kogoś innego. Pamiętam też uliczne starcia z żołnierzami, kiedy cała społeczność dzielnicy wyległa na ulice. Tysiące ludzi, setki żołnierzy, walka na pałki, strzały... To jak rozwijał się konflikt, było dla mnie szokiem. Tak jak to, że walczymy z brytyjską armią, która uważałem za swoją armię... To były naprawdę ciężkie czasy.

- Jedna rzecz była dla mnie zawsze dość niezrozumiała. Niektórzy myślą, że skoro uważam się za Brytyjczyka z Irlandii Północnej, to na pewno moja historia, historia moje rodziny tutaj nie jest długa. Tymczasem nie jest to prawda. Byliśmy tu wcześniej niż od czasów Plantacji. Moja rodzina i nasza społeczność jest tutaj od dwóch tysięcy lat, jesteśmy częścią celtyckiego narodu. Ludzie na całym świecie mają trochę zaburzony obraz tego, co się tutaj działo. Historia nigdy nie jest prosta, a tutaj jest wyjątkowo skomplikowana.

- Kiedy konflikt zaczął narastać, moja protestancka społeczność zaczęła się organizować, by się bronić. By walczyć z IRA. Tak zaczęło się rozwijać Ulster Defence Organisation. Ale znowu, im bardziej UDA atakowało IRA, tam mocniej odpowiadała IRA. I odwrotnie. Nikt nie myślał o przyszłości. Kiedy przemoc goniła przemoc, to nie było mozliwości rozmowy, znalezienia drogi do pokoju. Kiedy ktoś próbował znaleźć rozwiązanie, szukał pokojowej drogi, to często był specjalnie zabijany. Tylko po to by nie było dialogu. Nikt nie myślał o pokoju, o przyszłości, myśleliśmy tylko o tym, by przeżyć.

- Wierzę że to miejsce będzie w przyszłości o wiele lepszym miejscem dla naszych dzieci. Jedną z dziwnych rzeczy w konflikcie jest to, że jest on prosty. Czujesz się bezpieczny swoim środowisku. Wiesz gdzie jest twój wróg i kim jest twój wróg. Ty jesteś tu, wróg jest tam. Wszystko jest jasne. Konflikt się skończył, większość przemocy się skończyła. Ale okazuje się, że pokój jest bardzo trudny. Niebezpieczeństwa pojawiają się gdzie indziej, nie wiesz, kto może okazać się twym wrogiem. Mam przyjaciela, to jeden z przywódców organizacji paramilitarnych. Wspierał mnie i wspiera przez cały czas procesu pokojowego, ale kiedyś powiedział mi: „Frankie, ten pokój mnie wykończy...”.

- Część ludzi nie wie jak przestać, część ludzi chce wciąż walczyć. Pracując dla mojej społeczność w UPRG od 2000 roku spędziłem dużo czasu zajmując się ludźmi, którzy chcieli walczyć dla samej walki. Nie mieli żadnej idei, nie chcieli walczyć dla chwały, za sprawę. Dla nich walka była jedynym sensem w życiu. Nie znali niczego innego. Wielu też zostało wciągniętych w działalność przestępczą. Doszło do sytuacji, że ludzie z organizacji paramilitarnych, poprzez swoją pozycję w społeczności zaczęli robić pieniądze. Byli postrzegani jako ważni, jako „twardziele”, jako „big guys”. Praca z tym wszystkim była bardzo ciężka. Grożono nam śmiercią, wiele razy. My jednak pracowaliśmy nad tymi ludźmi. Pokój wymaga wielkiego wysiłku, o wiele większego niż wojna. Ale też przynosi o wiele więcej. Teraz budujemy wspólną przyszłość dla naszych dzieci.

- Nie nazwałbym tego procesu cudem. To było błogosławieństwo. Ale też wymagało wiele, wiele, wiele ciężkiej pracy, wykonanej przez wielu ludzi. Jednym z najpoważniejszych zagrożeń po zakończeniu konfliktu było to, że pojawiła się przestępczość. Tak jak w przypadku wszystkich konfliktów na całym świecie, tak było i tutaj, ten problem też dotknął moją społeczność. Kiedy skończyła się przemoc, kiedy zapanował pokój, zaczęli też tu przyjeżdżać ludzie z innych krajów, zaczęli się osiedlać. I to była kolejna sprawa, z która musieliśmy sobie poradzić. Bo przez lata członkowie mojej społeczności żyli w strachu przed Irlandczykami. Bali się, że chcą oni wyrzucić ich z ich domów, pozbawić ich ziemi, zabrać ich tożsamość. Kiedy zaczęli przyjeżdżać tu obcokrajowcy, niektórzy zaczęli się bać tego samego. Strach przed IRA został zastąpiony strachem przed imigrantami zarobkowymi. Te czasy również przyniosły nam nowe wyzwania. Przecież wielu ludzi tutaj w życiu nie widziało kogoś o innym kolorze skóry, czy nie rozmawiało z kimś, dla kogo angielski nie jest pierwszym językiem. To była dla nich nowość. Ostatnio zaczęliśmy opowiadać ludziom z naszej społeczności o tym, jak Polacy walczyli podczas II wojny światowej. O tym, że walczyli w siłach lotniczych w Bitwie o Anglię, o słynnym dywizjonie 303. I podczas Remebrance Sunday wspominaliśmy też o polskich żołnierzach, którzy zginęli walcząc po naszej stronie i spoczywają w naszym kraju. Będziemy też prowadzili warsztaty. Już teraz widzimy, że odzew wśród naszej społeczności jest bardzo dobry. Brytyjczycy cenią , gdy ktoś walczy w obronie ich społeczności przeciw tyranii. Ta wspólna sprawa pomoże na pewno nawiązać więzi między lokalną społecznością a Polakami. Opowieść o ludziach, którzy tysiące kilometrów od swoich domów walczyli i ginęli ramię w ramię z naszymi dziadkami będzie moim zdaniem punktem, od którego zacznie się budowanie prawdziwych więzi, zgody między naszymi społecznościami.