Pierwszy raz widziałem go przejeżdżając przez zachodni Belfast samochodem. Zaciekawił mnie, ale zza samochodowych szyb jest tak z wieloma rzeczami - pojawiają się i znikają szybko, zbyt szybko by można je jakoś należycie ocenić i poznać chociaż trochę. Stąd sympatia dla wszystkich oceniających świat zza samochodowej szyby. (zza samochodowej szyby fajnie wygląda na przykład okieanik, kiedy się jedzie jego wybrzeżem, ale o tym będzie później) Zwłaszcza dla tak zwanych przełożonych, niegdyś tak postrzegających rzeczywistość ;)
Dlatego też postanowiłem wybrać się pod mur per pedes. Późnym poniedziałkowym popołudniem podjechałem do Belfastu, poczłapałem po centrum, walnąle guinnessa, no i podreptałem sobie na Shankill Road. W nocy z piątku na sobotę ludność tamtejsza ogniska paliła - o czym już wcześniej wspominałem. Pozostałości ognisk smażyły się jeszcze. Protestanckie ulice były raczej pustawe. W ostatni dzień ichniejszego "długiego weekendu" ludność najwyraźniej odsypiała konkretną zabawę. Zszedłem po chwili z Shankill, kierując się w stronę rejonów katolick0-republikańskich. Wiedziałem, że pojawi się mur. Ale mimo wszystko jego rozmiar i toporna surowość trochę zaskoczyła.
Zanim jednak dotarłem pod mur, spotkałem dwóch miejscowych. Mieli gdzieś po pięć, może sześć lat. Bawili się z dziwną zaciętością na twarzy gdzieś przy chodniku. Bawili się oczywiście wielkim plastikowym pistoletem jednego z nich. I może po prostu nie lubili obcych. W każdym razie jeden z nich podniósł pistolet, wycelował we mnie spokojnie i po chwili nacisnął spust. Odwrócił się potem i poszedł gdzieś z kumplem. Dawno nie widziałem tak poważnych pięciolatków. Ciekawe, co może z nich wyrosnąć?...
No a potem był mur. Szedłem wzdłuż niego jakieś pół godziny, może ze trzy kwadranse. Jedna brama zamknięta na wielkie sztaby z napisem "road closed" na samym początku, a potem długo długo wysoka ściana. Gdzieniegdzie osmalona, w jednym miejscu wgnieciona tak, jakby ktoś wjechał w nią samochodem. Tu i tam pomalowana, trochę popisana. A obok rzędy brytolskich ceglanych szeregowców. Ponuro dość mocno. Lekko zdezelowane boiska. Jakies magazyny i fabryczki. Potem nagle pojawia się poprzeczna ulica, która prowadzi do bramy.
Brama konkretna, grubożelazna, na mocnych fundamentach z żelbetu. Pomalowana. Po drugiej stronie katolicka dzielnia. Z racji tego, że mniej fabryczna, to bardziej mimo wszystko ładniejsza. Na domach gdzieniegdzie flagi republiki, za które w latach sześćdziesiątych sadzano do więzień. Murale.
Siedziba Sinn Fein. Ogród pamięci ofiar terroru. Z tabliczką poświęconą ofiarom strajku głodowego - m.in. Bobbiemu Sandsowi. Jesienią ma wejść na ekrany film poświęcony strajkowi głodowemu. A ten temat jest na tyle pasonujący i przerażający (zagłodzić się na śmierć - koszmar...), że zasługuje na osobny wpis.
A na koniec, gdy czekałem już sobie na pociąg na Grand Victoria - dworcu na który wchodzi się wprost z ulicy jak do pasażu między biurowcami - uświadomiłem sobie, co było najbardziej zaskakujące dla mnie. Przestrzeń. To wszystko działo się na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Belfast nie jest wielkim miastem, a Linia Pokoju oddziela w sumie dzielnice wielkości polskich osiedli w średnim mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz