17.07.2008

B jak Belfast (3). Mur i jego dwie strony

Wybrałem się powąchać, czy w powietrzu między Shankill a Falls cały czas jeszcze pachnie prochem. I mimo, że podpisano porozumienie pokojowe, że zapach prochu faktycznie może sie gdzieś ulotnił, to spacer przy Linii Pokoju, oddzielającej katolików od protestantów robi dość mocne wrażenie. Chociaż trudno tu znaleźć odpowiednie słowa, kiedy stoi sie przed Murem. Bo owa Linia Pokoju to mur, wysoki gdzieś na sześć, siedem metrów i do tego jeszcze podwyższony kratą z drutem kolczastym na szczycie.

Pierwszy raz widziałem go przejeżdżając przez zachodni Belfast samochodem. Zaciekawił mnie, ale zza samochodowych szyb jest tak z wieloma rzeczami - pojawiają się i znikają szybko, zbyt szybko by można je jakoś należycie ocenić i poznać chociaż trochę. Stąd sympatia dla wszystkich oceniających świat zza samochodowej szyby. (zza samochodowej szyby fajnie wygląda na przykład okieanik, kiedy się jedzie jego wybrzeżem, ale o tym będzie później) Zwłaszcza dla tak zwanych przełożonych, niegdyś tak postrzegających rzeczywistość ;)
Dlatego też postanowiłem wybrać się pod mur per pedes. Późnym poniedziałkowym popołudniem podjechałem do Belfastu, poczłapałem po centrum, walnąle guinnessa, no i podreptałem sobie na Shankill Road. W nocy z piątku na sobotę ludność tamtejsza ogniska paliła - o czym już wcześniej wspominałem. Pozostałości ognisk smażyły się jeszcze. Protestanckie ulice były raczej pustawe. W ostatni dzień ichniejszego "długiego weekendu" ludność najwyraźniej odsypiała konkretną zabawę. Zszedłem po chwili z Shankill, kierując się w stronę rejonów katolick0-republikańskich. Wiedziałem, że pojawi się mur. Ale mimo wszystko jego rozmiar i toporna surowość trochę zaskoczyła.
Zanim jednak dotarłem pod mur, spotkałem dwóch miejscowych. Mieli gdzieś po pięć, może sześć lat. Bawili się z dziwną zaciętością na twarzy gdzieś przy chodniku. Bawili się oczywiście wielkim plastikowym pistoletem jednego z nich. I może po prostu nie lubili obcych. W każdym razie jeden z nich podniósł pistolet, wycelował we mnie spokojnie i po chwili nacisnął spust. Odwrócił się potem i poszedł gdzieś z kumplem. Dawno nie widziałem tak poważnych pięciolatków. Ciekawe, co może z nich wyrosnąć?...
No a potem był mur. Szedłem wzdłuż niego jakieś pół godziny, może ze trzy kwadranse. Jedna brama zamknięta na wielkie sztaby z napisem "road closed" na samym początku, a potem długo długo wysoka ściana. Gdzieniegdzie osmalona, w jednym miejscu wgnieciona tak, jakby ktoś wjechał w nią samochodem. Tu i tam pomalowana, trochę popisana. A obok rzędy brytolskich ceglanych szeregowców. Ponuro dość mocno. Lekko zdezelowane boiska. Jakies magazyny i fabryczki. Potem nagle pojawia się poprzeczna ulica, która prowadzi do bramy.

Brama konkretna, grubożelazna, na mocnych fundamentach z żelbetu. Pomalowana. Po drugiej stronie katolicka dzielnia. Z racji tego, że mniej fabryczna, to bardziej mimo wszystko ładniejsza. Na domach gdzieniegdzie flagi republiki, za które w latach sześćdziesiątych sadzano do więzień. Murale.
Siedziba Sinn Fein. Ogród pamięci ofiar terroru. Z tabliczką poświęconą ofiarom strajku głodowego - m.in. Bobbiemu Sandsowi. Jesienią ma wejść na ekrany film poświęcony strajkowi głodowemu. A ten temat jest na tyle pasonujący i przerażający (zagłodzić się na śmierć - koszmar...), że zasługuje na osobny wpis.
A na koniec, gdy czekałem już sobie na pociąg na Grand Victoria - dworcu na który wchodzi się wprost z ulicy jak do pasażu między biurowcami - uświadomiłem sobie, co było najbardziej zaskakujące dla mnie. Przestrzeń. To wszystko działo się na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Belfast nie jest wielkim miastem, a Linia Pokoju oddziela w sumie dzielnice wielkości polskich osiedli w średnim mieście.

Brak komentarzy: