24.02.2011

Głos wart jest mszy

Życie polityczne w Irlandii Północnej nie ma sobie chyba równych. Oto jedna z głównych informacji dnia z wtorku: Peter Robinson, premier, oświadczył oficjalnie, iż jest gotów uczestniczyć w … katolickich mszach świętych.

Dla porządku i wyjaśnienia, dlaczego wiadomość ta sprawiła, że świat się trochę zachwiał w Sześciu Hrabstwach. Otóż Peter Robinson jest liderem Democratic Unionist party – mocno prawicowego, lojalistycznego ugrupowania, które wyrosło jako partia polityczna ze środowisk związanych z radykalnym protestanckim kościołem Free Presbiterian Church. Założył go w 1951 roku Ian Paisley – i jest to temat na odrębną opowieść. Tu warto jedynie pdoać kilka najistotniejszych informacji: Free Presbiterian Church wyznaje dość ortodoksyjne, fundamentalistyczne wręcz zasady i interpretację Biblii. Stoi w ostrej opozycji do kościoła rzymsko – katolickiego i niejako łączy poglądy religijne z poglądami politycznymi. Założyciel i lider, Ian Paisley, był wieloletnim liderem ruchu unionistycznego, przewodniczącym DUP, a także był szefem rządu Irlandii Północnej. Na arenie międzynarodowej zasłynął w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy to na forum Parlamentu Europejskiego, którego był członkiem, zaatakował w ognistej przemowie odwiedzającego Strasbourg Jana Pawła II, nazywając go antychrystem.

Teraz wydaje się odrobinę jaśniejsze, czemu główny dziennik Irlandii Północnej uznał tą deklarację Robinsona jako polityczny news dnia. Oczywiście Robinson, starając się uniknąć trzęsienia ziemi w swej formacji od razu wytłumaczył, że nie o każdą katolicką mszę mu chodzi, a już na pewno nie zamierza się w żaden sposób modlić w katolickich świątyniach.

„Musimy być partią, która ma szacunek i zrozumienie dla wszystkich części naszego społeczeństwa” - wyjaśniał Peter Robinson, dodając że jest gotowy uczestniczyć w mszach pogrzebowych swoich zmarłych katolickich kolegów i dygnitarzy. Dotąd żaden lider DUP nie uczestniczył nigdy w katolickim nabożeństwie. Kiedy w ubiegłym roku zmarł kardynał Cahal Daly, ministrowie DUP Arlene Foster i Sammy Wilson pojechali do Armagh, gdzie odbywały się uroczystości żałobne, ale złożyli tylko kondolencje hierarchom. Nie uczestniczyli w uroczystościach żałobnych ani w kościele, ani nie szli w kondukcie.

Robinson łamie więc dość znaczące bariery, ale by nie wywoływać szoku w konserwatywnym protestanckim środowisku, którego członkowie uważają – zgodnie z doktryną religijną – Watykan jako siedlisko Zła na ziemi, dodaje, że nie będzie oczywiście traktować tego udziału we mszy jako modlitwy czy aktu nabożeństwa. Dalej jeszcze mówi, że oczywiście nie będzie w tym względzie żadnej partyjnej dyscypliny, traktuje to jako sprawę swojego sumienia i jako wyraz szacunku dla
danej osoby. Później jeszcze zdradza dwie tajemnice, które na pewno odbiją się mocnym echem w środowiskach protestanckiej Irlandii Północnej: „Bywałem już w kaplicach rzymsko-katolickich z różnych okazji, ale nigdy na nabożeństwie. Mam poza tym wielu, być może zaskakująco wielu, przyjaciół, którzy są katolikami”.

Ostatnio nawet Robinson został sfotografowany w katolickim kościele w Belfaście. Jednak nie ma tu żadnej sensacji – przynajmniej z powiedzmy racjonalnego punktu widzenia: Robinson oprowadzał po kościele Św. Malachiasza w Belfaście księcia Karola i pokazywał mu postęp prac konserwatorskich w tej zabytkowej świątyni w centrum Belfastu. Wtedy to już Robinson mówił o nowej erze w Irlandii Północnej. Z jednej strony stawianie takich tez przy takich zdarzeniach może nawet szokować lub budzić lekie rozbawienie, z drugiej strony należy jednak pamiętać o tym, że piętnaście lat temu taka wizytapo prostu fizycznie nie byłaby możliwa bez udziału wojska.

Do dzisiaj zresztą religijne podziały są bardzo głębokie. Członkowie Orange Order, konserwatywnej protestanckiej organizacji, mają wyraźny zakaz i mogą być ukarani przez swych przełożonych za udział w katolickich cere,moniach. Robinson nie jest jednak członkiem OO, nie należy też do żadnego kościoła., chociaż – jak donoszą media – uczęszcza na nabożeństwa w ewangelicznym „mega-kościele” Metropolitan Tabernacle – w którym, co jest też tematem na inną opowieść prowadzone są wielkie nabożeństwa niemal na wzór amerykańskich kaznodziejów.

Opisujący całą sprawę z należytą estymą dziennik „Belfast Telegraph” nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie wetknął małej szpileczki republikanom, pytając kiedy to Martin McGuinness, lider nacjonalistycznego Sinn Feinn, zdecyduje się w takim razie na uczestnictwo w w pogrzebach żołnierzy brytyjskich sił zbrojnych poległych w Afganistanie lub na spotkania z rodziną królewską - co nawet na forum tej gazety wywołało ironiczne komentarze o pomyleniu religii i osobistych przekonań z polityką.

Cała sprawa – oprócz swoistego północnoirlandzkiego folkloru, właśnie religijno-polityczno-narodowościowego – ma jednak swoje drugie dno. Oczywiście: zbliżają się wybory. DUP przegrała – a ściślej: właśnie Robinson przegrał – w swoim mateczniku, we wschodnim Belfaście fotel w parlamencie w Westminsterze. Teraz gra idzie o to, jak będzie wyglądało lokalne zgromadzenie ustawodawcze, a co za tym idzie, kto będzie pełnił funkcję premiera. Ruch unionistyczny przeżywa kryzys, społeczność katolicka według badań demograficznych jest już praktycznie równa – o ile nie liczniejsza – od społeczności protestanckiej, więc trzeba szukać głosów poza tzw. twardym elektoratem. Tam zresztą będzie niezłą „jatka” wyborcza: DUP atakowane będzie za zbytnią miękkość i uległość przez ortodoksów z Traditional Ulster Voice, a na plac gry wchodzi dodatkowo British National Party, która w zeszłym tygodniu, właśnie we wschodnim Belfaście, na podwórku Robinsona niemalże, zorganizowała pierwszy, organizacyjny meeting. Podobno cieszył się całkiem sporym zainteresowaniem.

Do maja na pewno jeszcze usłyszymy w Irlandii Północnej wiele ciekawych deklaracji. Wszak głos wyborcy wart jest mszy.

Brak komentarzy: